|
NOTA BIOGRAFICZNA REPRODUKCJE OBRAZÓW TEKSTY
PRAGNĄŁEM, ABY RZECZY MÓWIŁY ZAMIAST MNIE JANUSZ KACZMARSKI
Inicjację w świat sztuki zawdzięczam Stanisławowi Szczepańskiemu, malarzowi i teozofowi - profesorowi Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Pod jego opieką studiowałem przez dwa semestry, których znaczenie trudno przecenić.
Dużym przeżyciem stał się wyjazd ze zrujnowanej Warszawy na dalsze studia do Petersburga, ale prawdziwie oszołamiająca była możliwość bezpośredniego kontaktu z wielkim malarstwem europejskim w Ermitażu. Nieco póYniej zetknąłem się z nieznaną mi dotychczas sztuką ruskiego prawosławia w zbiorach Galerii Tretiakowskiej i zespołach architektonicznych i przyklasztornych muzeach Kijowa, Moskwy, Zagorska. Olśnienie hieratyczną duchowością światła sztuki chrześcijańskiego Wschodu i pełną dynamiki, personalistyczną transcendencją sztuki Zachodu ułatwiło mi bezkolizyjny odbiór malarstwa początków XX wieku, z którym - również po raz pierwszy zetknąłem się w Muzeum im. Puszkina. Przekonałem się, że na poziomie arcydzieł trwa ciągłość przemian; nie ma przerw. Jedna wartość potwierdza drugą. Tę prawdę utrwaliłem w sobie wiele lat póYniej - poznając nasycone wielką sztuką miasta Europy - umacniałem się w przekonaniu, że uniwersalne wartości dzieła sztuki istnieją poza czasem, a każdy wielki artysta jest mi Współczesny.
Moja droga do malarstwa była powolna i przebiegała w opozycji do dwóch zjawisk: doktrynalności socjalistycznego realizmu, który odbierałem jako antysztukę, a póYniej - już w Polsce - do doktrynerstwa awangard. Obie tendencje postrzegałem jako dwie strony tego samego zjawiska cywilizacyjnego, którego mechanizmu wówczas nie rozumiałem.
Na drogę sztuki pchnął mnie podziw dla tkwiących w malarstwie możliwości: spotęgowania intensywności istnienia, tego co przedstawione na płaszczyYnie obrazu, i tworzenia sugestii nowego, "równoległego" do natury życia. Stąd - a także z przekory - wziął się mój wybór "realizmu", mimo że pojęcie to było dość nieprecyzyjne.
Pierwsze lata po zakończeniu studiów były dla mnie złym okresem. Robiłem wszystko, aby sprostać wyzwaniom, przed którymi staje każdy młody człowiek wchodzący w życie. Przyjmowałem wszelkie prace, jakie udało mi się zdobyć, brałem udział w każdej wystawie. Wykonałem trzy pokaYnej wielkości obrazy na zamówienie Muzeum Historii Ruchu Rewolucyjnego, uczestniczyłem w wystawie sztuki religijnej, w konkursie leninowskim; brak obrączki na palcu pozbawił mnie zlecenia na obraz ołtarzowy; projektowałem okładki do książek, robiłem ilustracje. Dopiero decyzja przejścia na pracę etatową w szkole podstawowej uratowała mnie od wewnętrznego rozkruszenia, dając szansę na pokierowanie własnym życiem w sztuce, chociaż czasu na malowanie brakowało.
Pragnąłem patrzeć na świat niezależnie, własnymi oczami i pokazywać to, co widzę i tak, jak rozumiem. Ponieważ nie miałem zaufania do manifestów i programów - będąc jednocześnie pełen niepewności wolałem niedopowiedzenie niż twierdzenia, wolałem pokazywać niż przekonywać. Zanurzyłem się w uważne studiowanie zwyczajnej codzienności, która mnie otaczała w pracowni: okno, za oknem szczyty domów i dachy, kaloryfer ze schnącym ręcznikiem, buty - to były moje modele. Pojawiły się problemy związków między nimi, zmienności światła, nastroju, klimatów. W ten sposób powstała moja prywatna rekwizytornia współczesności, którą posługiwałem się przez całe lata i którą rozwijam nadal. Powoli rozbudowuję przy jej pomocy coraz to nowe obszary znaczeń.
Pustka, ślady obecności człowieka, chłód i nieprzystępność, wtargnięcie obcości w prywatność, to sytuacje, które sugeruję w obrazach, i które jak sądzę nie są obce współczesnemu człowiekowi.
Uważna praca wobec natury, czy też praca "z naturą" prowadzi do stanów ducha znanych nie tylko malarzom. "Z natury, w którąkolwiek by spojrzeć stronę wyłania się nieskończoność" zauważył J.W. Goethe.
Rzeczywiście - praca z naturą to nieustanne uchylanie zasłony na kolejne, nieoczekiwane perspektywy i nie sądzę, aby można było wyczerpać tkwiące w tym możliwości. W tym, co małe można dostrzec rzeczy wielkie, a w tym, co zwyczajne możemy dostrzec niezwykłość. Moja metoda pracy, do której doszedłem intuicyjnie i poprzez którą wypowiadam się, jak sądzę, najpełniej, jest mi pomocna do formułowania przekazu nie-bezpośredniego, aluzyjnego, który przekształca się niekiedy w przekaz metaforyczny. Pragnąłem kiedyś, aby "rzeczy mówiły zamiast mnie". To życzenie spełnia się w obrazach, które uważam za udane, aczkolwiek to nie rzeczy mówią, ale cały obraz i to tylko wtedy, kiedy uda mi się zamierzenie przekształcić w formę, gdyż forma jest głównym obiektem mego malarskiego wysiłku.
W ciągu wielu lat pracy malarskiej zauważałem, że nie przynoszą mi satysfakcji obrazy z przekazem formułowanym wprost (nie razi mnie to zupełnie u innych malarzy); nie zadowala mnie własny obraz z gotową tezą, nie wynikającą z procesu malowania. Nie cenię go.
A jednakże jako młody człowiek, a nawet i całkiem niedawno malowałem takie obrazy. W okresie 1981-1986 tego rodzaju kompozycjami były obrazy stanowiące bezpośrednią reakcję na wprowadzenie stanu wojennego, cały cykl prac malarskich "Bez tytułu" oraz sarkastyczny obraz malowany w związku ze stuletnią rocznicą polskiego ruchu robotniczego. Są one zaledwie epizodycznym świadectwem historycznym. Zauważyłem to już na wystawie mojego malarstwa w Teatrze Powszechnym w 1988 roku.
Lata 90. to okres, w którym wróciłem do tradycyjnego zadania malarskiego - aktu we wnętrzu pracowni -z niektórymi nowymi rozstrzygnięciami kolorystycznymi. Wystawa w "Małym Salonie" Zachęty zachęciła mnie do dalszej roboty. Oprócz cyklu aktów kontynuuję pracę nad długim ciągiem (kilkadziesiąt obrazów) autoportretów (zadanie to podjąłem w latach osiemdziesiątych). Rozrasta się cykl tematyczny "Malarz w pracowni", ale najwięcej nowych pomysłów rodzi się wokół kontynuowanej serii "Okien".
|
| | |
|