Konrad Turzyński
Fatalny transkrypt
<http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/opinie/artykul81064.html>
<http://swkatowice.mojeforum.net/tutaj-post-vp17457.html#17457>
(Od autora: wszelkie dostrzegalne w
poniższym tekście podobieństwo ― a także nie-podobieństwo ― do
osób, zdarzeń i okoliczności znanych z realnego świata należy uznawać za takie,
które nikogo do niczego nie zobowiązuje.)
―
Witajcie, towarzysze! Otwieram wspólne posiedzenie delegacji
partyjno-rządowych państw ― stron Układu Warszawskiego i państw
członkowskich Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej ― zaczął pierwszy
sekretarz Komitetu Centralnego Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej, a zarazem premier Węgierskiej
Republiki Ludowej, Géza Vörös ―
zgodnie z przewidzianym porządkiem obrad udzielam głos przywódcy radzieckiemu, sekretarzowi
generalnemu Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, przewodniczącemu
Prezydium Rady
Najwyższej ZSRR, drogiemu towarzyszowi Wiktorowi Iljiczowi
Zagładinowi, który... ― Vörös
bardzo biegle władał rosyjskim, prawie jak Rosjanin, jednak tę powitalną
formułkę dobrze przećwiczył tuż przed spotkaniem.
― Dobrze, dziękuję, oszczędźcie
mi tych uprzejmości, drogi towarzyszu Vörös, ―
przerwał mu przywódca radziecki, przy czym wyraz "drogi" zabrzmiał w jego ustach jakoś
dziwnie inaczej niż w wypowiedzi gospodarza spotkania ― przejdźmy do
rzeczy. Towarzysze, zapewne wszyscy domyślamy się, dlaczego to spotkanie
zorganizowaliśmy w Budapeszcie, u naszych węgierskich przyjaciół. Chodzi o zmianę
klauzuli terytorialnej. Wszystkie państwa członkowskie RWPG, dotychczas nie należące do Układu Warszawskiego, staną się
wkrótce jego stronami. Dlatego anachroniczna byłaby formuła mówiąca o wspólnej
obronie przed agresją dokonaną przeciwko nam w Europie. Mongolska
Republika Ludowa i Demokratyczna Republika Wietnamu leżą, jak wiadomo, w całości na
kontynencie azjatyckim. Dlatego tę klauzulę trzeba wykreślić, ale potrzeba do
tego jednomyślnej zgody wszystkich dotychczasowych sojuszników. Jed-no-myśl-nej. I właśnie towarzysze węgierscy nastręczają
nam trudności w tym, że tak powiem, zakresie. Dobrze będzie, jeśli trochę
więcej na ten temat powie nasz minister obrony. Dziękuję, towarzysze.
Odezwał się Géza Vörös:
― Głos ma towarzysz marszałek
Siergiej Fiodorowicz Dołgorukij.
― Towarzysze, ― zaczął minister
obrony ZSRR, w galowym mundurze marszałka Związku Radzieckiego, błyszczący
orderami i medalami jak rzadko kto ― powiem w
krótkich żołnierskich słowach. Jak wiadomo, Demokratyczna Republika Wietnamu stale zmaga
się z agresją imperialistów amerykańskich, bombardujących ją z terytorium
marionetkowego reżymu sajgońskiego. Nasi mongolscy
przyjaciele mogą liczyć tylko na niewzruszoną potęgę Armii
Radzieckiej w czasie, gdy maoistowska klika z Pekinu, kontynuując
nazewnictwo z dawnych, cesarskich czasów, rozróżnia tzw. Mongolię Wewnętrzną na
terytorium Chińskiej Republiki Ludowej i tzw. Mongolię Zewnętrzną
czyli Mongolską Republikę Ludową, ale to oznacza tylko tyle, że
kiedyś kierownictwo pekińskie może zechcieć przestać odróżniać te
dwa terytoria. W tych warunkach jest jasne, że nasza przyjaźń z tymi dwoma
bratnimi państwami w Azji nie może ograniczać się do wymiany dwojakiej:
uroczystych słów i zwykłych towarów. Musimy włączyć je do struktur obronnych Układu Warszawskiego i oczywiście
zapewnić im takie same gwarancje wobec zakusów imperializmu amerykańskiego i hegemonizmu
chińskiego, jakie już od dawna posiadają nasi czechosłowaccy, polscy i
niemieccy przyjaciele.
O głos
poprosił premier Niemieckiej Republiki Demokratycznej, Franz Relke. Pierwszy sekretarz Vörös udzielił głosu gościowi w Berlina.
― Rozumiem, że towarzysz marszałek
mówiąc o niemieckich przyjaciołach miał na myśli Niemiecką Republikę
Demokratyczną, a nie...
― Tak, rzecz jasna, towarzyszu premierze! ― wpadł mu w słowo radziecki minister obrony.
― Co do Demokratycznej
Republiki Wietnamu ― kontynuował premier Relke
― to państwo jest wzięte w dwa ognie, z południa i północy. Pomoc
docierająca do Hanoi drogą lądową (także od nas) często jest po drodze
pozbawiana etykiet oryginalnych, a w ich miejsce są przytwierdzane etykiety
chińskie...
― Do rzeczy, towarzyszu!
― wykrzyknął sekretarz generalny Zagładin.
― W tej tak trudnej sytuacji
― kontynuował Niemiec ― zupełnie niezrozumiałe są, że tak powiem,
wątpliwości towarzyszy węgierskich. Jeszcze tylko tego by brakowało, aby
imperialistyczne służby szpiegowskie o nich się dowiedziały.
Rękę podniósł
marszałek Dołgorukij. Rzeczywiście, pasowała do jego
nazwiska.
― Proszę, towarzyszu marszałku
― uprzejmie zaproponował premier Vörös.
― Po moim niedawnym tajnym
spotkaniu w Ułan Bator z towarzyszem Su można spodziewać się, że Koreańska
Republika Ludowo-Demokratyczna również przystąpi do Układu Warszawskiego i,
rzecz jasna, do RWPG. A wtedy weźmiemy tych hegemonistów chińskich nie w dwa, ale w trzy ognie.
― Towarzyszu marszałku ― odezwał się nie proszony,
ale pojednawczym tonem Zagładin ―
rozmawialiście z towarzyszem Su, prawda? Dla jasności i dla ściśle poufnej
wiadomości towarzyszy: nasz minister obrony rozmawiał z towarzyszem Su
Kin-synem, ale do akcesji Koreańczyków trzeba będzie zapewne poczekać, aż on
przejmie przywództwo socjalistycznej Korei z rąk towarzysza Su Kin-kota,
któremu, rzecz jasna, życzymy długich lat owocnego życia w służbie socjalizmowi. Tymczasem,
towarzyszu Vörös, może zechcecie wytłumaczyć nam
wątpliwości węgierskiego kierownictwa? Jak długo ta niejasna sytuacja w
naszym sojuszniczym gronie będzie trwać?
― Wielce szanowny towarzyszu Zagładin! Towarzysze! ― odpowiedział
premier
Węgierskiej Republiki Ludowej. ― To jest problem, wynikający z historii
tego kraju. Nie muszę przypominać, że rewolucja na Węgrzech
była bliska zwycięstwu jeszcze w czasach przywództwa świetlanej pamięci
towarzysza Władimira Iljicza Lenina. Po przezwyciężeniu
imperialistycznej dywersji, wykorzystującej kryzys suezki,
jesteśmy integralną częścią składową Układu Warszawskiego i, dzięki
wsparciu niezwyciężonej, okrytej chwałą Armii Radzieckiej, nic na
świecie tego nie zmieni! Jednak musimy się liczyć ze skutkami, jakie zniesienie
klauzuli terytorialnej spowodowałoby w opinii publicznej tego kraju. Haniebna
zależność satelicka admirała Horthy’ego wobec III
Rzeszy spowodowała, że wielu Węgrów za nie-swoją sprawę wykrwawiało się daleko
od swej ojczyzny na tak zwanym froncie wschodnim. W tym gronie możemy sobie
powiedzieć, że w pamięci obywateli Węgierskiej Republiki Ludowej tkwi również
wrażenie, wywołane faktem, że w tłumieniu antysocjalistycznej rewolty w
Budapeszcie brało udział wielu żołnierzy Armii Radzieckiej, którzy... których cechy antropologiczne przywodziły na myśl tamto
tragiczne doświadczenie z czasu dyktatury Horthy’ego...
― Dosyć, towarzyszu Vörös! ― wykrzyknął
marszałek Siergiej Dołgorukij ― Chcecie wymigać
się plotąc jakieś bzdury pod osłoną okrągłych, gładko brzmiących słówek! My, komuniści, jesteśmy internacjonalistami! Obcy jest
nam rasizm i nie będziecie nam tu sugerować, że żołnierze radzieccy o
azjatyckich rysach twarzy są mniej godni szacunku i zaufania od żołnierzy
narodowości ukraińskiej, albo, dajmy na to, estońskiej! A może chcieliście
powiedzieć, że żołnierz węgierski byłby gotów walczyć ramię w ramię z polskim
żołnierzem przeciwko zachodnioniemieckim rewanżystom, ale nie zechce nadstawiać
głowy za wolność Kazacha, Mongoła albo Wietnamczyka w obronie przed inwazją
tej... no... Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej?
― Czy mogę odpowiedzieć,
towarzyszu marszałku? ― odezwał się węgierski premier,
zapominając, że to on przewodniczy spotkaniu.
― Słucham!
― Nie mówię o moich
wątpliwościach, bo ja ich nie mam. Mówię o części węgierskiej opinii
publicznej. Dla nas, dla kierownictwa Węgierskiej Socjalistycznej Partii
Robotniczej, to jest trudność obiektywna. Co do mnie, przecież wiecie,
szanowny towarzyszu Dołgorukij, że moje nazwisko
kiedyś było tylko pseudonimem partyjnym, jego wybór przecież nie był
przypadkowy, a to również o czymś świadczy, nieprawdaż?
― Poproszę o głos ―
odezwał się prezydent Rumuńskiej Republiki Socjalistycznej, Valter
Militaru.
― Proszę bardzo ― z
wymuszoną uprzejmością powiedział Géza Vörös.
― My wszyscy, towarzysze, jak
tu siedzimy, jesteśmy tego, no... marksistami i nieobce
jest nam klasowe kryterium prawdy. Nie słowa, a czyny. Nie teoria, a
praktyka. A to znaczy, towarzyszu Felsen... ― o, przepraszam bardzo, towarzyszu premierze Vörös ― to znaczy: liczy się nie pseudonim partyjny sprzed lat,
ale odważna, rewolucyjna decyzja dzisiaj! Nie wystarczy nazwać się Czerwonym, aby nim
naprawdę być! Decyzja tu i teraz, adekwatna do mądrości etapu. O tym przecież
dzisiaj rozmawiamy. ― Rumunowi wysławianie się po rosyjsku przychodziło z
większą trudnością niż Węgrowi. Ten ostatni wykorzystał to i udzielił głosu
sobie.
― Jeśli chodzi o
objaśnianie nazwisk i pseudonimów, to może być w naszym gronie całkiem
interesujące, ale chyba dopiero w nieoficjalnej części spotkania, nieprawdaż,
towarzyszu Mitzenma... oczywiście,
chciałem powiedzieć: towarzyszu prezydencie Militaru, nieprawdaż?
― Tak, ale nie każdy ma oprócz
pseudonimu jeszcze inne zaszłości w życiorysie ― odezwał się nie proszony wschodnioniemiecki premier.
― Co macie na
myśli, towarzyszu Relke? ― zapytał
czujny jak zwykle marszałek Dołgorukij.
― Może lepiej, aby to
powiedział nasz towarzysz przybyły z Pragi, towarzysz Kratochvil.
Wiktor Zagładin skierował wzrok na Tomáša
Kratochvila, sekretarza generalnego Komitetu
Centralnego Komunistycznej Partii Czechosłowacji. Dla gościa z Pragi było
oczywiste, że został wywołany do odpowiedzi i nie wymówi się od niej. Zaczął
bez proszenia o głos.
― Towarzysze, towarzysz Vörös w czasie tej tak zwanej "praskiej wiosny"
(ma się rozumieć, tak nazywanej przez wrogie nam ośrodki dywersji
ideologicznej), utrzymywał nieoficjalne kontakty z pewnymi aktywistami
środowisk rewizjonistycznych i renegackich w naszej Republice. A teraz... jak gdyby nigdy nic... chce
pokazać, że nie jest gorszym komunistą od nas wszystkich tu obecnych
― powiedział Tomáš Kratochvil.
Wtem odezwał
się minister obrony Bułgarskiej Republiki Ludowej, gen. Stojan
Stojanow:
― Towarzysze, proponuję przerwę
na papierosa i na opanowanie emocji.
Propozycję
przyjęto. Po przerwie bez ogródek zabrał głos Wiktor Zagładin.
― Towarzysze! Dyskutujemy o
głupstwach, tracimy czas, ale impasu w ten sposób nie przełamiemy. A może ktoś
z polskich towarzyszy ma jakiś pożyteczny pomysł? Dotychczas nie zabierali
głosu.
― Wolę, aby w imieniu polskiej
delegacji wypowiedział się nasz minister obrony, tow.
generał armii Jerzy Wojciechowski ― powiedział uprzejmie gen. Bolesław
Bagno, pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii
Robotniczej.
―
Dlaczego? ― zapytał rzeczowo Wiktor Zagładin.
―
Dlatego, towarzyszu sekretarzu generalny, że ja również noszę przybrane nazwisko,
ukrywające moje prawdziwe pochodzenie (białoruskie, jak by ktoś nie wiedział,
chociaż, owszem, nazwisko miałem na "ski",
jak wielu Polaków), ale za to w przypadku towarzysza ministra
Wojciechowskiego taka okoliczność nie zachodzi.
― Słuchamy
zatem, towarzyszu Wojciechowski ― Zagładin
spojrzał na polskiego ministra obrony, który był, jak zwykle, w mundurze, w
odróżnieniu od generała Bagno, długoletniego bezpieczniaka. Polak na
chwilę zdjął okulary, aby je przetrzeć, i zaczął mówić nienaganną ruszczyzną:
― Drogi i szanowny towarzyszu Zagładin! Towarzysze!
Sytuacja jest jasna, wobec nasilającej się presji sił wrogich socjalizmowi rozszerzenie
Układu
Warszawskiego o nowe państwa członkowskie jest decyzją konieczną. Powrotu do
stanu dotychczasowego nie będzie, bo być nie może! Taka jest racja stanu całego
naszego obozu pokoju i postępu. Kolejne zebranie w tym gronie przygotuje strona
polska jako depozytariusz dokumentów Układu Warszawskiego. Wszystkie
kwestie dotyczące zmiany treści naszej umowy sojuszniczej będą musiały być do
tego czasu rozstrzygnięte. Bez żadnej niedoróbki. Natomiast obawy towarzyszy
węgierskich, wypowiedziane także dzisiaj w tej sali, są kwestią zupełnie
trzeciorzędną. Mam, to jest, chciałbym mieć nadzieję, że towarzysz Vörös jest dostatecznie sprawdzonym marksistą-leninowcem, aby
wiedzieć, jak radzić sobie z opinią publiczną w jego kraju. Tego chyba nie
musimy uczyć siebie nawzajem? Wśród nas, towarzysze, jest możliwa a nawet
pożądana partyjna szczerość aż do bólu, ale szkoda czasu, aby tę szczerość zużywać
na objaśnianie rzeczy oczywistych, towarzyszu Vörös.
Premier Vörös przerwał polskiemu mówcy:
― Towarzyszu generale, chyba
zapomnieliście, że minęło prawie ćwierć wieku od referendum w Polsce, a wy nie
jesteście dzisiaj mówcą wiecowym, lecz jednym ze szczególnie odpowiedzialnych
oficerów naszego sojuszu? ― jednak generał armii zaraz kontynuował, tylko mówiąc crescendo:
―
Dlatego delegacja Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej popiera propozycję zmiany treści
naszej sojuszniczej umowy poprzez wykreślenie klauzuli terytorialnej ― bez
względu na to, co powiedział towarzysz Vörös.
Towarzysze węgierscy będą musieli to zaakceptować i sami podjąć wysiłek
pokonania owych "obiektywnych trudności", o ile, rzecz jasna, one
naprawdę są obiektywne. Ze swej strony mogę dodać, towarzyszu Vörös, że Ludowe Wojsko Polskie, którym mam
zaszczyt kierować, wywiąże się ze swych internacjonalistycznych obowiązków w każdych
możliwych warunkach, do końca i z honorem! Skoro już jestem przy głosie, pragnę
jednak w krótkich żołnierskich słowach odnieść się do wypowiedzi premiera bratniej niemieckiej
republiki. Sięganie po argumentum ad personam należy, należeć powinno, do okresu
minionego. W przeciwnym razie trzeba mieć świadomość, że każdy kij ma dwa
końce...
― Towarzyszu Vörös, chciałbym zadać pytanie ad vocem do
towarzysza Wojciechowskiego!
Węgierski premier skinął głową
w stronę swego niemieckiego kolegi na znak przyzwolenia. Większość obecnych
nagle i w sposób widoczny wytężyła uwagę. Nikt nie spodziewał się, że premier Niemieckiej
Republiki Demokratycznej umie zrewanżować się łacińskim (a więc z samego założenia
reakcyjnym!) cytatem gen. Wojciechowskiemu, bądź co
bądź ― niedoszłemu adeptowi studiów humanistycznych. Zaś mało kto spośród obecnych wiedział, że Franz
Relke był absolwentem katolickiego gimnazjum o
profilu humanistycznym w... Poznaniu (a tym bardziej, że wtedy nosił imię w
polskim brzmieniu: Franciszek).
― Co mieliście na myśli, towarzyszu Wojciechowski? ― zapytał
Relke.
Generał zdjął
swoje ciemne okulary i spojrzał prosto w oczy premiera Relkego. Na pierwszy rzut oka widać było różnicę wieku
― taką, że Relke mógłby być nawet ojcem
Wojciechowskiego. Ale polski generał armii (zresztą absolwent podobnego,
warszawskiego gimnazjum) był wolny również od takich sentymentów.
― Towarzyszu premierze, pierwotne nazwiska towarzysza Vörösa, towarzysza Militaru i towarzysza Bagno są nam wszystkim dobrze znane,
kolejno: Felsenstein, Mitzenmacher
i Skibiuk ― polski minister starannie
akcentował dwa pierwsze nazwiska na sylabę pierwszą i po trochu na trzecią, zaś
ostatnie z nich na sylabę drugą ― ale czy wszyscy tu obecni wiedzą, gdzie
― to znaczy: w której instytucji ― wy pracowaliście w czasach, kiedy
tamci trzej towarzysze zmieniali swoje pierwotne nazwiska na partyjne
pseudonimy?
Premier Niemieckiej
Republiki Demokratycznej drgnął i zbladł. Bał się nawet rozmyślać nad tym, kto z obecnych
zauważył te trudne do opanowania odruchy jego organizmu. Zapadła kłopotliwa
cisza, którą przerwał marszałek Siergiej Fiodorowicz Dołgorukij:
― Ja w każdym razie wiem, i to
chyba jeszcze dłużej niż towarzysz generał Wojciechowski. Tak. Dziękuję wam,
towarzyszu generale.
Na to wtrącił
się Wiktor Iljicz Zagładin:
― Czy to już wyczerpuje wkład
delegacji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej do dzisiejszej dyskusji?
― Jeśli wolno,
towarzyszu Vörös... ― zaczął pierwszy
sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Premier węgierski
nawet nie zdążył skinąć głową, gdy znowu odezwał się Zagładin:
― Proszę, mówcie, generale
Bagno.
― Dziękuję. Przecież my, komuniści, nie mamy
ojczyzny. To jest, chciałem powiedzieć, nie mamy ojczyzny narodowej, tylko
międzynarodową. Naszym patriotyzmem jest internacjonalizm. Naszą
ojczyzną jest wszystko to, co wyzwoliła niezwyciężona Armia
Radziecka. Jak daleko kroczyły nogi radzieckich żołnierzy,
tak daleko sięgają jej granice! Dzisiaj sięgają od
Łaby po Pacyfik, a jutro… jutro może sięgną ponownie także brzegu Adriatyku?
― Niewykluczone! ― wtrącił szybko marszałek Dołgorukij.
Teraz premier Węgierskiej
Republiki Ludowej poczuł tak silny przypływ lęku, że wzdrygnął się w widoczny
sposób. Tymczasem generał Bagno kontynuował:
― Miałem okazję o tym mówić już
ponad dwadzieścia lat temu, w Warszawie. Wydaje mi się to tak oczywiste, że nie
spodziewałem się, iż jeszcze raz wrócę do tej myśli. Dzisiaj dodam jedynie, że
― towarzysze, mówię to z prawdziwym żalem ― premier
Węgierskiej Republiki Ludowej nie zasłużył sobie ani na tytuł towarzysza, ani
na ten tak znaczący pseudonim. To nie komunista, to
sentymentalny mazgaj!
― Dziękuję
wam, niezawodni polscy towarzysze! ― powiedział
Wiktor Zagładin ― Czy są jeszcze jakieś... o, przepraszam, premierze Vörös.
Na to odezwał
się wciąż formalnie przewodniczący obradom Géza Vörös:
―
Chciałbym udzielić głosu sobie, towarzyszu Zagładin.
Dziwię się, że tow. Relkemu tak trudno jest wymówić
mój... moje nazwisko. Przecież w jego ojczystym języku
również istnieje coś takiego jak umlaut. Muszę powiedzieć, że nie
spodziewałem się takiej reakcji ze strony towarzyszy! Reakcji, by tak rzec,
bezkompromisowej. To nawet ten faszystowski tyran Horthy
miał więcej swobody ruchu w sprawie chronienia węgierskich Żydów przed
hitlerowcami ― Vörös mimo woli spojrzał przez
moment na premiera Relkego ― niż ja dzisiaj, na
tym spot...
Generał Dołgorukij trzasnął pięścią w stół i krzyknął donośnie:
― Dosyć, towarzyszu Vörös! Na co wy sobie pozwalacie!? Przyrównywać miłujący
pokój Związek Radziecki do tej faszystowskiej gadziny!
Do ― tfu! ― Trzeciej Rzeszy!
Vörös ― i Relke, chociaż z innego powodu ― aż się skurczyli,
jak gdyby chcieli schować swoje głowy pomiędzy barki. Minister
obrony ZSRR kontynuował swoje wrzaski:
― Już drugi raz usłyszałem
dzisiaj o admirale Horthym! Wy się nim zasłaniacie,
czy co?! A może czujecie się jego dłużnikiem, Vörös?!
W każdym razie, pamiętajcie o swoim poprzedniku, o tym zdradzieckim premierze, który
ośmielił się ogłosić wystąpienie Węgierskiej Republiki Ludowej z Układu
Warszawskiego! Powtarzam: pa-mię-taj-cie! A może
czujecie się lojalni naprawdę wobec zupełnie innego państwa, istniejącego dopiero
od nieco ponad dwudziestu lat, PANIE Felsenstein?!
― Przecież nie tak się
umawialiśmy, towarzyszu sekretarzu generalny, towarzyszu marszałku! Towarzysze!...
― W każdej możliwej sytuacji
― zaznaczam: w każ-dej! ― Ludowe Wojsko Polskie na pewno dobrze
wypełni swój internacjonalistyczny obowiązek! ― powtórzył generał Wojciechowski.
Wiktor Zagładin wstał, aby okazać, że pora kończyć dyskusję, i
zabrał głos:
― Zrobimy tak, jak sugeruje
delegacja Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. To są naprawdę niezawodni
towarzysze. A kierownictwo węgierskie albo zmieni swoje nastawienie, albo
samo zostanie wymienione.
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Na tym
kończyła się audycja Rozgłośni Węgierskiej Radia "Wolna Europa",
będąca węgierskim tłumaczeniem z rosyjskojęzycznego transkryptu nagrania, wyniesionego w kieszeni Franza Relkego. Rózsa Hegedüs wyłączyła
radioodbiornik i sięgnęła po chusteczkę. Wytarła łzy i powiedziała do sąsiadki:
― Patrz, Gyulané,
ja tyle lat za czasów stalinowskich przesiedziałam, w tym prawie trzy lata w celi śmierci.
Nienawidziłam czerwonych i nienawidzę ich do tej pory. A już nigdy, nawet w najbardziej
zwariowanym śnie, nie przyszłoby mi do głowy, że będę czuła dumę z komunisty za jego
patriotyzm. I to jeszcze z tego… tego Felsensteina,
który sam siebie nazwał Czerwonym...
Toruń, 12 grudnia 2008 r.
Wyjaśnienia nazewnicze: Tylko 4 nazwiska
wymienione w tym opowiadanku odnoszą się (przynajmniej w znacznej mierze) do
postaci rzeczywiście istniejących: Jerzy Wojciechowski = Wojciech Jaruzelski, Bolesław Bagno = Mieczysław
Moczar (z domu: Nikołaj Diomko; zamiana "Moczar"
na "Bagno" to pomysł, znaleziony w twórczości satyrycznej Janusza Szpotańskiego), Su Kin-kot = Kim Ir-sen, Su
Kin-syn = Kim Dzong-il (w koreańskich nazwach osobowych pierwszym członem zawsze jest nazwisko), niemniej jednak gen. Moczar wtedy (= ok. 1970 r., kiedy toczy się akcja opowiadanka) ani nigdy indziej nie był I sekretarzem KC PZPR (aczkolwiek zabiegał o taki awans, nie tylko wtedy, ale już
wcześniej; wypowiedź Mieczysława Moczara z sierpnia 1948 r., definiująca komunistyczny patriotyzm, jest faktem,
a nie zmyśleniem, prawdziwy Moczar wymienił jednak Gibraltar, a nie Adriatyk), a Wojciech Jaruzelski dopiero w
1973 r. został generałem armii; w komunistycznej Rumunii ok. 1970 r. jeszcze nie istniała
funkcja prezydenta. Zdanie "nie tak się umawialiśmy!" podobno wykrzyknął w 1949 r. w drodze na szubienicę węgierski komunista László Rajk po tym, jak pod zarzutem zdrady inni komuniści skazali go na śmierć (na procesie przyznał się do winy w zamian za obietnicę, że wyrok jest na niby, a on po zmianie tożsamości dożyje starości w Sowietach). Franz Relke to postać z serialu telewizyjnego "Pogranicze w ogniu" (grana tam przez Olafa Lubaszenkę), syn Polki i Niemca, który wybrał niemieckość i bezwzględnie walczył przeciwko
międzywojennej Polsce w dziedzinie szpiegostwa. Nazwisko Zagładin
(kojarzące się najfatalniej, ale w polszczyźnie,
niestety ― nie w ruszczyźnie), a imię Wadim, nosił szef sowieckiej delegacji na wiedeńskie
rokowania Wschód ― Zachód, odbywające się w latach siedemdziesiątych i
dotyczące rozbrojenia w zakresie broni konwencjonalnych. Nazwisko Militaru (a imię Nicolae)
nosił minister obrony Rumunii w ekipie, która przejęła władzę tuż po obaleniu Nicolae Ceausescu. Na Węgrzech rzeczywiście występuje
nazwisko Vörös (i znaczy: "czerwony").
Jestem zdecydowanie zwolennikiem używania w naszym języku przymiotnika "sowiecki", a nie "radziecki",
gdy chodzi o tzw. Kraj Rad (albo słuszniej: Raj Krat), a to dlatego, że władze Polski Ludowej zaraz po 1944 r. tajnym
ukazem zalecały eliminować wyraz "sowiecki" (posiadający jeszcze
sprzed II wojny światowej ujemne nacechowanie w języku polskim) na rzecz wyrazu
"radziecki", jednak w języku
polskim to ostatnie słowo posiada od bardzo dawna utrwalone znaczenie: "należący do, pochodzący od, odnoszący
się do rady miejskiej" (na tej zasadzie w mieście, w którym mieszkam,
tj. w Toruniu, istnieje apteka, która od XVII wieku nazywa się "Apteka Radziecka"). Tu jednak
uczyniłem wyjątek rozmyślnie, dla przybliżenia klimatu propagandy komunistycznej tamtych lat, a w jej
nowomowie (w polskojęzycznej wersji), komuniści posługiwali się przecież właśnie przymiotnikiem
"radziecki". Rozgłośnia Polska Radia "Wolna Europa" dość
szybko zaczęła naśladować reżymowe środki przekazu pod tym względem, toteż
gdyby Polacy wtedy usłyszeli taki tekst z RWE, zapewne spotkaliby tam wyraz "radziecki", a nie "sowiecki".