Konrad Turzyński
Jest taki jeden
<http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/opinie/artykul56547.html>
<http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?p=13092#13092>
Platforma Obywatelska przygotowała projekt znowelizowanej
ustawy o finansowaniu partii politycznych, który nie tylko zachowa finansowanie
partii z budżetu państwa, a ponadto sprawi, że podatnik będzie musiał ujawniać
zeznaniu podatkowym, którą partię popiera, jeśli skorzysta z tego przepisu.
Pisze o tym Wojciech Wybranowski w "Naszym
Dzienniku" z 14 maja 2008 r. Jego artykuł
jest zatytułowany "Urzędnik
skarbowy jak komisarz polityczny", co pozwala skupiać uwagę na tym, że urzędnicy od ściągania
podatków będą mieli wgląd w preferencje polityczne obywateli. Myślę, że
(podobnie jak w trakcie głosowania) Polacy często popierają jakąś partię nie dlatego, że naprawdę ją popierają, ale z przekory
─ aby zrobić wbrew innej partii, której nie życzą sobie widzieć u władzy.
Toteż taki obraz preferencji wyborczych może być jeszcze mniej miarodajny, niż
wyniki sondaży.
Chcę jednak zwrócić uwagę na inne aspekty tego projektu.
Finansowanie partii politycznych przez podatników ma się odbywać podobnie jak z
finansowanie organizacji pożytku publicznego, tj. poprzez zadeklarowanie
przeznaczenia jednego procenta swojego podatku na wskazaną partię. Przy tym nie
ma tam mowy o tym, że osobny jeden procent można by przeznaczyć na wybraną
partię polityczną, a osobny ─ na wybraną organizację pożytku publicznego.
Nie, a zatem: albo ─ albo. "Polacy,
wypełniając PIT, decydowaliby, czy chcą przekazać jeden procent podatku na
rzecz potrzebujących, czy na rzecz partii politycznej." (Magdalena Birecka, "Zdecyduj,
której partii oddasz 1 procent podatku", "Dziennik" z 16 grudnia 2007). Obawę
przed koniecznością dokonywania takiego wyboru wyrazili i koalicyjny polityk
Eugeniusz Kłopotek z PSL,
i opozycyjny polityk Przemysław Gosiewski z PiS, o
czym można przeczytać we wspomnianym wyżej artykule z "Naszego Dziennika".
Oczywiście, to nie oznacza, że ktoś będzie musiał przeznaczyć swój jeden
procent, powiedzmy, na Partię Przyjaciół Napoi Alkoholowych Domowego Wyrobu, a
nie na przykład na hospicja. Jednak jakaś część podatników zapewne ulegnie
czarowi nowości ─ i ci ludzie na pewno nie wesprą hospicjów ani innych
godnych takiego wsparcia instytucji. Być może projekt zostanie (albo w
ostatnich tygodniach już został, jak słychać) zmieniony przez PO w ten sposób,
że będzie można przeznaczyć osobno 1% podatku na partię, a zarazem także 1%
podatku na organizację pożytku publicznego.
Sam pomysł (dotychczasowego) finansowania partii
politycznych z budżetu ─ taką motywację ongiś podawano ─ miał zapobiegać uzależnieniu
od osób niezwykle bogatych czyli osłabiać pokusę korupcji. Partie miały mieć
zapewniony byt ekonomiczny i dzięki temu być mniej łase na łapówki od tych,
którym zależałoby na uchwalaniu ustaw po ich myśli.
To jednak można obejść, jak pokazały przykłady korupcji
politycznej, z powodu której kanclerz Helmut Kohl w Niemczech musiał odejść z kierowania rządem
niemieckim i swoją partią. Po paru latach mieliśmy w naszym kraju dwie słynne i
(trochę) podobne sytuacje, które streszczają się w dwóch pamiętnych frazach: "i czasopisma" oraz "i inne rośliny". Przepis
przewidujący finansowanie stronnictw z pieniędzy podatników tylko pozornie chroni przed korupcją
polityczną.
Realnym jego skutkiem jest jak dotychczas utrwalanie
podziału na partie mocne i słabe. Te, którym udało się przekroczyć progi
wyborcze, były dodatkowo premiowane pieniężnie ─ tym hojniej, im więcej
mandatów poselskich uzyskały. Partie opozycji pozaparlamentarnej przeciwnie,
były karane brakiem dotacji, tak więc ich szanse na
powetowanie sobie straty w następnych wyborach były znacznie umniejszane.
Podatnik ma jednak prawo chcieć, aby żadna część jego podatku nie była zużywana na istnienie partii
politycznych, nawet tych, które byłby gotowy popierać. Niechże politycy
traktują to jako hobby uprawiane na
własny koszt! Niech ze swoich kieszeni płacą składki na utrzymanie swoich
stronnictw, jeśli im na nich zależy! Wówczas chyba także byliby mniej skłonni
do lekkomyślnego przechodzenia z jednych do drugich w trakcie kadencji, a nawet
w trakcie kampanii wyborczej. I tak nie da się zapobiec temu, aby znajdowali
się potężni sponsorzy, którzy potem będą oczekiwać dyskretnej, ale istotnej dla
nich wdzięczności za skryte (lub nawet jawne) wspieranie stronnictw albo ich przywódców.
Zgodnie z takimi tęsknotami podatników i zarazem wyborców
niejednokrotnie przed ubiegłorocznymi wyborami słyszeliśmy obietnice Platformy
Obywatelskiej o tym, że dotowaniu partii publicznymi pieniędzmi położy kres.
Słyszeliśmy albo czytaliśmy takie zapowiedzi także przez kilka poprzednich lat,
od samego początku działalności tej partii.
Teraz następuje realizacja czegoś dokładnie odwrotnego. Tego
chyba nie spodziewali się ci wyborcy, którzy (licznie) poparli PO w wyborach
parlamentarnych jesienią 2007 roku! Politycy tej partii nie ukrywają, że dzięki
planowanej nowelizacji zmieni się tylko sposób finansowania partii
politycznych, ale nadal będą utrzymywały się kosztem nas wszystkich.
Owszem, jest pewien
postęp. Dotychczas z pieniędzy podatnika były finansowane wszystkie partie,
i te, którymi jako wyborca sympatyzował, i te, którym życzył jak najgorzej. Po
uchwaleniu tej poprawki to zjawisko ustałoby. Zmianą na lepsze byłoby również
to, że na takich samych zasadach byłyby finansowane partie obecne i nieobecne w
Sejmie (aczkolwiek przeciętnemu obywatelowi ─ z natury rzeczy rzadziej słyszącemu
o partiach pozaparlamentarnych ─ może być także trudniej o nich pamiętać
przed wypełnieniem stosownej rubryczki w zeznaniu podatkowym...), czyli ustałaby dyskryminacja opozycji pozaparlamentarnej.
Jednak jest to podobnie jak z reformowaniem samego prawa wyborczego. Wśród
licznych zmian ordynacji wyborczej do Sejmu (niemal w każdej kadencji
uchwalanych) jedyną niewątpliwą zmianą na lepsze było zniesienie niesławnej
pamięci "list krajowych". A
pamiętajmy, że PO nie obiecywała ulepszyć system finansowania stronnictw przez
podatników, ale ─ całkiem go znieść!
Jawne złamanie obietnicy przedwyborczej
(której realizację zapowiadano na pierwsze sto dni nowego parlamentu)
wygląda jeszcze gorzej na tle innej sprawy: zamiaru zniesienia abonamentu
radiowo-telewizyjnego. Zapowiedzi przedwyborcze były bowiem
bardziej ambitne, PO obiecywała skasować "para-podatki". Okazuje się,
że po wygranych wyborach całą moc propagandową i legislacyjną skierowano
przeciwko "para-podatkowi" w postaci owego abonamentu. Na razie ma
być ograniczony ─ niektóre kategorie użytkowników odbiorników radiowych i
telewizyjnych mają zostać od niego zwolnione.
Czyli publiczna radiofonia i publiczna telewizja mają być w
większym stopniu (a docelowo ─ całkiem) zdane na pieniądze z reklam, a
zatem ─ uzależnione od życzeń najpotężniejszych "reklamodawców",
podczas gdy partie polityczne nadal będą czerpać z kieszeni podatników (a być
może dyskretnie także z innych źródeł). Cóż bardziej naturalnego, chciałoby się
rzec. Punkt widzenia zależy ─
wiadomo! ─ od punktu siedzenia. Łatwiej to mówić,
gdy się jest w opozycji, tak już było z hasłami: "tak dalej być nie musi!" (1991), "odsunąć SLD od
władzy!" (1997) albo
"posprzątać po AWS!"
(2001).
Podciąć gałąź, na której siedzą Polskie Radio i Telewizja
Polska, cóż to szkodzi rządzącym?! (Nie mam w tej chwili na myśli stronnictw
aktualnie rządzących, ale każdą kolejną ekipę, dzierżącą większość w Sejmie i
rząd.) Najlepiej uzależnić je od dotacji przydzielanych przez ministra (albo
kilku ministrów pospołu ─ jeszcze łatwiej o
wywieranie nacisków!) i wtedy będą tak grać, jak
zażyczy sobie aktualny premier. "Radiokomitet"
bez "Radiokomitetu"!
Ale pozbawić partie polityczne strumyka pieniędzy
potrzebnego na opłacanie czynszów za siedziby, kosztów kampanii wyborczych,
zjazdów partyjnych i innych imprez politycznych oraz całej masy innych
wydatków? Toż to podcinanie gałęzi, na której siedzi się samemu! Podkopywanie
nawet całej "klasy politycznej". Podtrzymywanie systemu finansowania
stronnictw z kieszeni podatników to sztuczne wzmaganie solidarności "ponad
podziałami", bowiem tu nawet bardzo ostro zwalczające się wzajemnie partie
z ław rządowych i z ław opozycyjnych mają wspólny
interes w tym, aby ów strumyczek płynął.
To "tylko" wyborca-podatnik nie ma w tym interesu. Ale co tam wyborca? Gdy przyjdzie czas (może
znowu zaledwie w dwa lata po poprzednich wyborach?), znajdzie
się jakąś nową obietnicę dla niego. (A raczej ─ obietnice. Przecież w
wyścigu przedwyborczym różne partie muszą obiecywać różne błyskotki, bo w przeciwnym
razie wyborcy może być wszystko jedno, kogo poprze.)
Przez kilka tygodni poprzedzających składanie tegorocznych
zeznań podatkowych można często było usłyszeć w Polskim Radiu: "jest taki jeden...
...który nie myśli o sobie... ...który dba o
innych... ...na którego możesz liczyć... ...który się nie poddaje... ... jeden
procent twojego podatku!". Po ewentualnym uchwaleniu tej nowelizacji chyba będzie
można zmienić zakończenie ─ na: "...jedyny w świecie Chuck Norris!". Być może także usłyszymy to na fonii telewizyjnej, po czym
(oczywiście, aby obietnicom stawało się zadość) nastąpi kolejny odcinek "Strażnika Teksasu".
Toruń,
26 czerwca 2008 r.