Konrad Turzyński

 

Nieszczęście w szczęściu

 

Zob. też: <http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/opinie/artykul50703.html> oraz

 

<http://swkatowice.mojeforum.net/tutaj-post-vp11584.html#11584>

 

 

Niedawno Polskę obiegła wiadomość, że znany polski duchowny katolicki i naukowiec, ks. prof. Michał Heller, fizyk, kosmolog, filozof i teolog, zostanie wyróżniony Nagrodą Templetona, co dotychczas nie spotkało jeszcze żadnego Polaka. Nagroda odznacza się wysokim prestiżem, jest przyrównywana do Nagród Nobla. Wręcz nazywa się ją "teologicznym Noblem". W każdym razie jej wysokość (a jest to nagroda pieniężna) pozwala na takie porównania, bowiem wynosi milion sześćset tysięcy dolarów amerykańskich. Nic tylko się cieszyć, że kolejnemu rodakowi się powiodło.

 

Jeszcze bardziej niedawno, kiedy laureat odebrał już w Londynie tę nagrodę, okazało się, że musi zapłacić podatek od niej. Półtora miliona co prawda nie dolarów, a złotych, jednak jest to 40% otrzymanej kwoty. Problem w tym, że laureat już zadeklarował przeznaczenie tych pieniędzy na cele "nie dla siebie" (na utworzenie w Krakowie Centrum Kopernika) więc jeśli ks. Heller wywiąże się z tej zapowiedzi, może potem nie mieć z czego zapłacić podatku. Lepiej by mu było wydać "na siebie", na jakieś egoistyczne cele, bo wtedy jeszcze udałoby się wykroić z tego taką część, jakiej od ks. profesora domaga się państwo polskie.

 

Tej informacji towarzyszyły inne sprzeczne ze sobą wzajemnie. Wg jednej Ministerstwo Finansów nie dopuszcza, aby ksiądz profesor Heller mógł zostać potraktowany wyjątkowo czyli uniknąć zapłacenia tego podatku. Wg innej właśnie w tymże Ministerstwie rozważa się możliwość uczynienia takiego wyjątku albo nawet znalezienia dlań podstawy prawnej.

 

W podobnej, ale jeszcze trudniejszej sytuacji znalazłby się ktoś, kto otrzymałby nie gotówkę, lecz jakiś przedmiot trwały o znacznej wartości. Na przykład odziedziczyłby dom albo wygrałby na loterii samochód. Taki człowiek nie miałby do wyboru: ALBO wydać państwu tyle, ile ono żąda, a resztę zostawić sobie, ALBO przeznaczyć wszystko altruistycznie komuś innemu, a potem martwić się, jak uporać się z problemem podatku. Taki "szczęśliwiec" musi uporać się z problemem podatku, bez względu na to, kto i jaki użytek będzie miał z jego "szczęścia". Aby spieniężyć ów cenny przedmiot, najpierw musi mieć doń tytuł własności, ale po to, aby móc nim dysponować, musi zapłacić podatek. Błędne koło. Sytuacja, która niejako wpycha obywatela na drogę przestępstwa (podatkowego). Gorzej: ktoś uprzednio nie przyzwyczajony do dysponowania dobrami o tak znacznej wartości może po prostu nie wiedzieć, ile i w jakim terminie musi zapłacić, ani, jak się to załatwia. Zatem jeszcze dodatkową porcją jego "szczęścia"-na-odwrót jest konieczność zużywania swojego czasu i nerwów na to, aby uniknąć stressu, mogącego wynikać z lęku przed karą za przestępstwo skarbowe.

 

Wielu takich trudnych sytuacji nie byłoby, gdyby państwo nie było tak zachłanne na pieniądze obywateli. Złośliwe powiedzonko głosi, że "ONI bardzo pragną naszego dobra, dlatego mamy go coraz mniej". Wymyślanie sposobów wyciskania pieniędzy jest nietrudne, egzekwowanie wymyślonych trochę trudniejsze, ale "rząd się wyżywi" nie ma obawy… Jednym z dobrze od dawna znanych jest podatek od darowizn. Istnieje próg finansowy, powyżej którego nawet pomiędzy bliskie sobie (pod względem rodzinnym) osoby wciska się ręka państwa i zabiera tyle, ile uważa za potrzebne. Opowiadano kiedyś o Szwecji, że tam nawet prezent męża dla żony (jakieś drogie futro albo biżuteria) był skrywany, aby nie trzeba było zapłacić podatku od darowizny. Z kolei podatek spadkowy bywa nazywany podatkiem od wdów i sierot. I trudno nie przyznać racji stosowaniu takiej nazwy.

 

Konieczność uiszczania podatku spadkowego albo podatku od nagrody (choćby to była nagroda wygrana na loterii!) to po prostu kara za powodzenie. Miałem bogatego krewnego, ten był łaskaw na mnie coś "przepisać" i teraz (po jego śmierci i otwarciu testamentu) jestem za to karany. Odniosłem sukces, wypłacono mi nagrodę pieniężną i teraz czas ponieść KARĘ ZA NAGRODĘ. Krewny albo kolega podarował mi coś i powinienem oczywiście odcierpieć za to. Ciekawe, że skoro ja się wzbogaciłem wskutek darowizny albo nagrody, to ktoś inny  (darczyńca, albo fundator nagrody) o tyle samo zbiedniał, wobec tego ten, kto zbiedniał, powinien zapłacić podatek UJEMNY, czyli otrzymać od państwa tyle, ile państwo zabrało mnie. Jednak nie słyszałem jeszcze o takim przypadku. Najwyżej państwo w swej łaskawości pozwala, aby darczyńca i obdarowany solidarnie uiszczali podatek od darowizny.

 

Wszędobylskość państwa to także coś w rodzaju totalitaryzmu. Straszono już nieraz ingerencjami państwa w intymne relacje między ludźmi  ingerencjami motywowanymi przez względy religijne, rasowe albo inne. Najczęściej zresztą totalitaryzm kojarzy się z rozmiarami fizycznej przemocy, z jej okrucieństwem, z obozami koncentracyjnymi, torturami, masowymi egzekucjami, niewolniczą pracą, głodem… Nie bez powodów, to prawda. Jednak totalitaryzm naprawdę polega na tym, że WIELE  zbyt wiele!  obszarów ludzkiego życia podlega kontroli ze strony władz publicznych, popartej państwowym przymusem. Ale rzadko kto chyba docenia ten bardzo zwyczajny kierunek wzrostu omnipotencji państwa. Ten, gdzie nie liczy się trupów, a tylko coś tak banalnego jak pieniądze.

 

 

Toruń, 14 maja 2008 r.