Konrad Turzyński
Ciszej nad tą tragedią!
<http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/opinie/artykul50095.html>
<http://swkatowice.mojeforum.net/tutaj-post-vp11382.html#11382>
Właśnie rozpoczęła pracę komisja sejmowa zajmująca się
okolicznościami samobójczej śmierci Barbary Blidy. Od tego tragicznego
wydarzenia mija rok. Sprawa uchodzi za nie do końca wyjaśnioną, budzi emocje i
w ciągu minionych 12 miesięcy była bardzo często przywoływana w ogólnopolskich
środkach przekazu.
Tymczasem w lokalnej gazecie toruńskiej znalazłem taka oto
bulwersującą wiadomość o czymś, co się zdarzyło w Warszawie 5 lutego o godzinie
szóstej rano: "Zjawili się o świcie. Rzucili Piotra D. na podłogę, narzeczoną uderzyli kolbą. Okazało się, że
policja potraktowała tak brutalnie nie gangstera, a niewinnego informatyka.
Dopiero po sprawdzeniu dokumentów okazało się, że to pomyłka." ("Pobili, rzucili na ziemię i skuli. Za pomyłkę policjantów przypadkowa ofiara zapłaciła złamaniem kręgosłupa", "Nowości" z 15 lutego 2008 r.). Gdyby takie samo potraktowanie zdarzyło się w stosunku do gangstera, którego poszukiwano, to nie byłoby
problemu prawda? Jak wiadomo, również przestępcy nie wszyscy jednakowo reagują na policję: jedni stawiają opór, nawet bardzo bezwzględnie, inni nie. Uderzenie narzeczonej (albo: matki, siostry, żony, córki) gangstera kolbą w głowę najwidoczniej byłoby zachowaniem w sam raz na miejscu. Czytam dalej: "Niestety, Piotr ma złamany kręgosłup. […] Ma złamane trzy kręgi, musi chodzić w gorsecie i czeka go nawet kilkuletnia rehabilitacja. Pełni sprawności może nie odzyskać do końca życia.".
Pan Piotr D. może mówić o szczęściu w nieszczęściu, bowiem to mogło się
skończyć dożywotnim kalectwem (takim unieruchamiającym, a nie tylko takim,
które ogranicza komfort życia) albo nawet zgonem. Nie był to człowiek, który
stawiał opór policji, nawet nie uciekał (tak jak niektórzy kierowcy, czasami ze
stosunkowo drobnego powodu nie chcący
zatrzymać się na wezwanie policji drogowej), nawet nie ociągał się z
otworzeniem drzwi na wezwanie. Nie
zrobił NIC takiego, co sprawiło, że znalazł się w polu zainteresowania policji.
W taki sposób może krzywda stać się każdemu. Wystarczy być o szóstej rano w
swoim mieszkaniu. Dokładniej, to wyglądało tak: "[…] ktoś zaczął się dobijać. Mężczyzna wyjrzał przez wizjer. Na klatce zobaczył antyterrorystów w czarnych kombinezonach, kamizelkach
kuloodpornych i kaskach. Krzyczeli: »Policja, otwierać!«. Grozili, że wyważą
drzwi. Zdumiony i nie do końca rozbudzony mężczyzna otworzył im. Jeden z
policjantów od razu uderzył go w plecy. ― Przeleciałem kilka metrów i
upadłem. Później zostałem przygwożdżony nogą do podłogi i zakuty w kajdanki ―
opowiada. Jego narzeczona, wciąż leżąca w łóżku, dostała cios kolbą pistoletu w
głowę, bo dopytywała, co się dzieje. Niezbyt mocno. Tak, żeby się uspokoiła.
Wtedy do mieszkania wkroczyli funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego.
Wylegitymowali lokatorów i... rozkuli mężczyznę. Okazało się, że lokatorzy nie
są tymi, których szukają. Policjanci tłumaczyli zszokowanej parze, że tropią
dwóch zabójców zza wschodniej granicy, którzy mieli przebywać pod tym adresem.". Nie jest zatem jasne, czy szukali "gangstera" czy "dwóch zabójców": albo jednego, albo dwóch, coś tu nie gra.
Chcę zauważyć, że tak drastycznego nadużycia przemocy nie stosowano
― o ile wiem ― nawet podczas pamiętnej nocy 12/13 grudnia 1981 r.
Owszem, wiem o procesie* (w Toruniu), gdzie o przemoc wtedy właśnie użytą oskarżono
funkcjonariuszy SB i MO,
jednak przynajmniej tym to się różniło, że osoba mająca zostać internowaną i
jej domownicy jakiś (aczkolwiek niegroźny i raczej symboliczny) opór stawiali.
Z drugiej strony przemoc funkcjonariuszy wobec członków owej rodziny była
zdecydowanie mniej brutalna niż w opisanym powyżej przypadku sprzed kilku
tygodni.
Ta sama gazeta dodaje o Piotrze D.: "»Przepraszam« ― nie usłyszał". I słusznie, gdyż to byłoby dodatkową krzywdą dla niego, tym razem psychiczna i moralną! Czy słowo "przepraszam" w ogóle nadaje się do zastosowania w takiej sytuacji? Mogę tak powiedzieć po tym, jak z nieostrożności potrącę kogoś, kto niósł
szklankę herbaty, upuścił ją, stracił herbatę i szklankę, a może trochę się poparzył przy tym. Tutaj należytą satysfakcją powinno być bardzo surowe potraktowanie tych wszystkich, którzy przyczynili się do tego fatalnego zdarzenia. Włącznie z dyscyplinarnymi usunięciami ze służby, wyrokami skazującymi i drakońsko wysokim odszkodowaniem
pieniężnym dla pana Piotra D., pokrywającym ze znaczną nawiązką koszty jego leczenia, rehabilitacji i zarobków utraconych przezeń wskutek wyłączenia go na dłuższy czas z aktywności zawodowej. Ta sprawiedliwość należy się panu Piotrowi i jego narzeczonej, należy się także nam wszystkim. Bowiem dokładnie TO SAMO może spotkać KAŻDEGO z nas ZAWSZE, dopóki tamta sprawa jest puszczona
płazem.
Oczywiście, równie dobrze może być tak, że jakiś mafioso
wyśle swoich tzw. "żołnierzy" w celu zamordowania albo uprowadzenia
jakiegoś policjanta szczególnie przezeń znienawidzonego i wskutek pomyłki ten straszny
może los spotkać osobę najzupełniej przypadkową, która nie ma nic wspólnego z
policją, a mafii nie jest z żadnego powodu znana. Ale chyba jednak nasze poczucie bezpieczeństwa będzie
większe, gdy będziemy wiedzieli, że gdyby coś takiego nas spotkało, to NA PEWNO
zrobili to bandyci, a nie ci, którzy za nasze pieniądze mają nas przed nimi
chronić! Dopóki tak nie jest, to właściwie może nam być wszystko jedno, czy na
nas napadł policjant ścigający bandytę, czy dokładnie na odwrót. Uderzenie
w kręgosłup boli tak samo, śmierć jest również podobnie straszna dla
umierającego i dla jego bliskich, bez względu na sprawstwo.
Jednak ― co ciekawe ― jakoś nie słychać, aby z tego powodu (ani z powodu podobnych tragedii,
jakie zdarzały się już nieraz wcześniej) powoływano komisję śledczą, albo
choćby tylko domagano się jej powołania! Nie ma jazgotu propagandowego
pomiędzy stronnictwami politycznymi usiłującymi coś przy takiej okazji
"ugrać" od stronnictw konkurencyjnych. Nazwisko pana Piotra D. nie
jest odmieniane co parę dni w prasie. Może także dlatego, że nie stracił życia,
ale (jak śmiem przypuszczać) być może jemu na rozgłosie nie zależy, woli, aby
to nazwisko nie było z tego powodu znane w całej Polsce, chociaż to nie on ma
powody wstydzić się z tego powodu, że został brutalnie uderzony w kręgosłup.
Wracam do przypadku śmierci Barbary Blidy. Rewizja w jej
mieszkaniu również zaczęła się znienacka, o szóstej rano. Ale jej ― co
pozostaje poza sporem ― nikt nie
popchnął, nie przewrócił, nie uderzył, ani nawet nie zakuł w kajdanki. Śmierć
zadała sobie sama. I naprawdę nie rozumiem, ile złej woli trzeba mieć w sobie,
aby z powodu jej samobójstwa komplikować życie prokuratorom policjantom i innym
funkcjonariuszom publicznym. Należałoby tę moc szkodzenia zaoszczędzić dla
tych, którzy skrzywdzili pana Piotra D. w Warszawie! Pamiętam z dzieciństwa
(lata sześćdziesiąte), jak to moja matka chrzestna i zarazem najlepsza ciocia, aby mnie
uodpornić przed schodzeniem na manowce życiowe, opowiedziała mi jako przestrogę
prawdziwą historię z moich stron rodzinnych o młodym mężczyźnie ― właściwie raczej: starszym chłopaku ―
który pod zarzutem kryminalnego przestępstwa został zatrzymany przez milicję i osadzony w
areszcie, gdzie popadł w rozpacz, napisał list pożegnalny do rodziców i odebrał
sobie życie. Mimo, że generalnie władza w tamtych czasach była bardzo brutalna,
a torturowanie (nie tylko wtedy, również w latach osiemdziesiątych!) bywało
czymś dosyć zwykłym jako sposób wymuszania (nawet nieprawdziwych) zeznań, i to
wcale niekoniecznie w sprawach politycznych, to jednak ani moja ciotka, ani nikt inny z mojego otoczenia nie poczytywał
samobójstwa owego nieszczęśnika jako pośredniego skutku okrucieństwa
barbarzyńskiej władzy. Po prostu, to się zdarzało w wielu epokach, krajach
i ustrojach, że pewni ludzie znalazłszy się nagle w takiej opresji nie
wytrzymywali psychicznie i woleli targnąć się na swoje życie, nawet
niekoniecznie pod wpływem tortur albo lęku przed ich zastosowaniem.
Skoro wobec
samobójstwa Barbary Blidy zastosowano odrębna miarę, to może to oznaczać, że
dla inicjatorów powołania komisji śledczej Barbara Blida nie jest równa innym
obywatelom polskim, lecz jest od nich "równiejsza" (jak to kiedyś napisał George Orwell). Los Piotra D. mało
kogo z nich obchodzi, bo on nie był ministrem, posłem, prawdopodobnie nawet do
żadnej partii politycznej nie należał (kto ma zatrudnienie, jest z tego rad i
na ogół szkoda mu czasu na coś takiego jak polityka!).
Ciekawe, że do szczególnie gorliwych zwolenników urządzenia
tego spektaklu pt. "komisja śledcza" zaliczają się politycy lewicowi, którzy okazji aż
nadto znakomitych ku temu mieli niemało. W 1991 roku ― formalnie będąc w
opozycji ― bezlitośnie wyzyskiwali w propagandzie przedwyborczej hasło: "tak dalej być nie musi!". W tym samym roku
w Polsce było ok. czterech tysięcy samobójstw, w większości z
powodu poczucia niezawinionej nędzy. Drugie tyle zgonów w tym samym
czasie to dzieci, które zmarły w polskich szpitalach tylko dlatego, że tym szpitalom zabrakło pieniędzy na dializę!
Pisała o tym wówczas PZPR-owska prasa, która też wykorzystywała krytykę rządów spod szyldu
"Solidarności" do rekonkwisty (udanej, jak wiemy, w latach troszkę
późniejszych). Jednak jakoś nikt nie
wpadł na pomysł, aby zwołać komisję sejmową dla przesłuchania wicepremiera
Balcerowicza, chociaż to on uosabiał i w propagandzie postkomunistów, i w
odczuciach wielu zwykłych ludzi w Polsce wszystkie udręki nowego, które
nadeszło i trwa. Przed kolejną PZPR-owską rekonkwistą, tj. za kadencji rządu Buzka, w centrum uwagi lewicy znaleźli się nie
samobójcy, nie dzieci zmarłe w szpitalach, ale śmiertelne ofiary zamarznięć. Zjadliwie
prowadzono w postkomunistycznych gazetach statystykę tych tragedii. Jednak także wówczas jakoś dziwnie postkomunistom nie przyszło do głowy ciągać ministra Balcerowicza przed
komisję sejmową.
Teraz, w przypadku dotyczącym tragedii Barbary Blidy, chęć
odegrania się na partii braci Kaczyńskich jest najwidoczniej naczelna
dyrektywą, która przyćmiewa im i racjonalne myślenie, i nawet (albo ― tym
bardziej) poczucie dobrego smaku.
Mnie przy tym nieszczęsnym zdarzeniu nie było, ale bez
czekania na to, czy komisja sejmowa ustali jakiś wynik swoich dociekań, oraz
bez względu na to, jaki on będzie, wierzę, że podobnie jak w wielu innych
podobnych historiach, za samobójstwo Barbary
Blidy odpowiedzialność ponosi ona i
tylko ona. Ale cóż to znaczy? Z punktu widzenia wiary katolickiej (a więc
także mojej wiary) to może znaczyć bardzo wiele. Odpowiedzialność pozagrobową,
gdzie jest Miłosierdzie ponad ludzką miarę, ale również taka sama
Sprawiedliwość. Osoby chcące wygrać coś
na samobójstwie lewicowej pani polityk lepiej
by uczyniły, gdyby zaniechały tego i pomodliły się za jej duszę. Może ona tego szczególnie potrzebuje? To w każdym razie na pewno nikomu nie zaszkodzi. Zapewne też nie
wzbudzi niezadowolenia rodziny zmarłej, bowiem owa rodzina urządziła jej
pogrzeb katolicki właśnie, a nie np. bezwyznaniowy.
Toruń, 23 kwietnia 2008 r.
* Zob.:
<http://w.icm.edu.pl/kuczk/kuczk.htm>.