Konrad Turzyński

 

Znowu H5N1

 

 

Zob.: <http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?p=6231&highlight=#6231>

 

a także: <http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/opinie/artykul29632.html>

 

 

Od kilku dni temat ptasiej grypy jest na nowo aktualny. Nie posiadając żadnych kompetencji medycznych, weterynaryjnych ani też ekonomicznych nie potrafię jednak w związku z tym oddalić od siebie uporczywie powracających pytań. 

 

Władza państwowa ustami wielu wysokich urzędników (z nowym premierem włącznie) uspokaja obywateli, że nie ma zagrożenia dla ludzi. Wierzyć jej czy nie wierzyć? Chyba wypada wierzyć, tym bardziej, że nie upłynęło jeszcze zwyczajowe 100 dni kredytu zaufania do nowej ekipy rządowej.

 

Zarazem docierają do nas informacje, że tym razem (to jest: na Mazowszu) mamy do czynienia z najgroźniejszą odmianą wirusa H5N1. W zgodzie z tą obawą pozostają nadzwyczajne działania w tzw. strefie zapowietrzonej: uruchomienie sztabu kryzysowego, ograniczenia w ruchu samochodowym, obowiązek korzystania z mat dezynfekcyjnych, ulotki rozdawane mieszkańcom. Specjalne ekipy przybywają, aby wybijać i utylizować zarażone stada drobiu.

 

Podobna sytuacja zdarzyła się jakiś czas temu w Toruniu, gdy zarażonymi były nadwiślańskie łabędzie w tym mieście. Strefa zapowietrzona była wówczas mniejsza, ale informowano o tym starannie całą Polskę. W końcu nastąpiła dyskretnie przekazana decyzja o wybiciu łabędzi. Pogłoska wiązała tę decyzję z osoba ówczesnego ministra spraw wewnętrznych i administracji, którym był Ludwik Dorn. Nie wiem, czy rzeczywiście podjął ją min. Dorn. Być może pogłoska powstała po to, aby utrwalić niechętny stosunek do tego polityka, lansowany za pomocą epitetu "Krwawy Ludwik"? (Epitet powstał już wcześniej, z całkiem innej okazji i na zasadzie bardzo dalekiej metafory.) Sama decyzja – i w Toruniu, i prawdopodobnie poza nim – wzbudziła mieszane uczucia: nie wszyscy uznawali jej trafność. Jednak, i ze względu na to, że zarażonych ptaków było wtedy mniej, i chyba także dlatego, że nie stanowiły niczyjej prywatnej własności, nie towarzyszyły temu informacje o stratach ponoszonych przez hodowców ani o ich rekompensowaniu przez państwo.

 

Politycy, którzy obecnie sprawują władzę rządową, nie głosili co prawda, hasła "taniego państwa" (jak niektórzy z poprzedniej ekipy), ale wiadomo, że bez użycia tego hasła postulowali ograniczanie wydatków z budżetu, zarówno podczas kadencji 2005-07, jak też wcześniej. Czym tłumaczyć skwapliwą gotowość do wypłacania odszkodowań? Czy może tym, że ministrem rolnictwa jest polityk PSL, a wicepremierem jest prezes tej partii, który w czasie swojego premierostwa w latach 90. przyczynił się do wydatkowania 56 bilionów starych złotych na ratowanie BGŻ przed upadłością, jak o tym pisał Tomasz Sakiewicz ("Żarłoczny BGŻ", "Gazeta Polska" z 14 lipcu 1994 r.)? Premier Waldemar Pawlak sam przeznaczył na to 4 biliony zł, 52 dalsze to skutek solidarnego głosowania ówczesnych koalicjantów w Sejmie: PSL, UP i SLD. 

 

Nie wiem, jak mieszkańcy Mazowsza znoszą uciążliwości obecnego czasu, jednak jakoś nie słychać psioczenia ani na tego, ani na innego ministra z obecnego rządu. Zarażony drób zapewne uległby śmierci również bez działania ekip wybijających. Skoro na przyspieszenie tej śmierci wydaje się pieniądze, a zarazem wypłaca się (a przynajmniej zapowiada się wypłacanie) odszkodowań hodowcom, to może to znaczyć, że w rządzie Donalda Tuska pozycja PSL jest znacznie mocniejsza niż w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, któremu współrządzenie z PSL nie przeszkodziło powiedzieć rolnikom poszkodowanym przez wielką powódź w 1997 r., iż powinni oczekiwać odszkodowań od swoich ubezpieczycieli a nie od państwa.

 

Skoro wszak do uniknięcia zarażenia się ludzi tą chorobą wystarczy bardziej rygorystyczne przestrzeganie zasad higieny, to skąd bierze się tak wielki rozmach akcji przeciw ptasiej grypie i ponoszonych z tego powodu kosztów? Kiedy jesteśmy wprowadzani w błąd: gdy słyszymy, że nie ma zagrożenia dla ludzi, czy wtedy, kiedy widzimy, jakoby jednak było?

 

 

 

Toruń, 11 grudnia 2007 r.