10-lecie faktu
prasowego
zob.: <http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?p=4545&highlight=#4545>
Dzisiaj, 17 października 2007 r. mija dokładnie 10 lat od
dnia, kiedy RZEKOMO weszła w życie tzw. konstytucja z 1997 r. Nawet trudno
znaleźć dla niej wygodną w użyciu nazwę. Niby to jest konstytucja
"kwietniowa" (bo uchwalona w kwietniu 1997 r.), można by też nazwać
ją "majową" (bo referendum w jej sprawie odbyło się w maju 1997 r.).
No, ale w Polsce te dwie nazwy już są zajęte (przez: majową z 1791 r. i
kwietniową z 1935 r.). Może więc "październikowa"? Moim zdaniem
najcelniej byłoby nazwać ten tekst "konstytucją Kwaśniewskiego", bo
to Aleksander Kwaśniewski jako przewodniczący komisji konstytucyjnej miał
niemały udział w jej przygotowaniu, a potem jako prezydent ― w dalszych
etapach procesu legislacyjnego.
Jednak szkopuł w tym, że Polska ma
DWIE konstytucje: tę używaną, pochodzącą sprzed 10 lat, oraz nieużywaną, ale
legalną, sprzed wojny!
Dzieje się tak dlatego, że przedwojennej konstytucji nikt
nigdy nie anulował. Kiedy uchwala się jakąś ustawę (nie tylko konstytucję),
to ustawy wcześniejsze regulujące tę samą dziedzinę prawa należy znieść. Służą
do tego tzw. przepisy derogacyjne, zwykle umieszczane na końcu ustawy właśnie
uchwalanej, albo (jak to niekiedy bywało w dziejach polskiego
konstytucjonalizmu) w osobnej ustawie, zatytułowanej np. tak oto:
"przepisy wprowadzające konstytucję z dnia ...".
Przepis derogacyjny projektu obywatelskiego (popieranego
przez AW"S" i ROP, nawet domagano się tego, aby referendum w maju
1997 r. objęło możliwość wyboru między DWOMA projektami: przygotowanym przez
Kwaśniewskiego i "obywatelskim") zawierał takie odniesienie do
porządku prawnego Polski Niepodległej. (O ile pamiętam, wcześniejszy o kilka
lat projekt KPN również zawierał.)
Tymczasem projekt potem (w 1997 r.) uchwalony i dzisiaj
uchodzący za polską konstytucję odnosi się wyłącznie do porządku powojennego.
Znoszona jest "mała konstytucja" (TRZECIA już w dziejach Polski, ta z
1992 r.). Ta zaś (trzecia mała konstytucja) zniosła konstytucję tzw. Bierutowską (bardzo
wielokrotnie zmienianą przedtem) czyli tę z 22 lipca 1952 r. (Ściśle mówiąc,
zniosła większość niej, ale niewielkie resztki zapomniano poddać derogacji,
więc z punktu widzenia uznających konstytucję
Bierutowską za legalną pewne jej niedobitki
NADAL pozostają[1] obecne w porządku prawnym,
chociaż są nieużywane, zapomniane, a nawet trudne do ustalenia). Z kolei przy
okazji ustanowienia konstytucji Bierutowskiej zniesiono
DRUGĄ "małą konstytucję", tę z 1947 roku. DRUGA "mała
konstytucja" zaś wyliczyła pewne artykuły Konstytucji Marcowej z 1921 r.,
NIE mówiąc NIC o pozostałych (nie znosząc, nie zmieniając, ani nie utrzymując w
mocy).
Do Konstytucji Marcowej nie
odniesiono się także NIGDY potem przy takich okazjach. Nie uczyniła tego ani Polska Ludowa, ani władze RP na wychodźstwie
(ośrodek legalistyczny w Londynie), ani wreszcie władze Polski Transformowanej
od czasu przekazania insygniów władzy prez. elektowi Wałęsie.
Komuniści już w tzw. Manifeście PKWN
zapowiedzieli, że Konstytucję Kwietniową z 1935 r.
uznają za "faszystowską", więc nic dziwnego, że ignorowali ją,
ustanawiając tymczasową "małą" konstytucję w 1947 r. Ale dziwne jest
to, że stojąc na gruncie Marcowej (ich mała konstytucja w sposób wyraźny
odwoływała się akurat do takich przepisów Kontytucji Marcowej, które z punktu
widzenia Konstytucji Kwietniowej były uchylone) nie ustosunkowali się do niej w
przepisach derogacyjnych! Przez gapiostwo? Niedbalstwo? Trudno zgadnąć...
Konstytucja Kwietniowa była krytykowana przez komunistów już przed wojną, obrzucana podobnymi (do powojennych)
epitetami i zarzutami. Jednym z zarzutów było to, że przy ustanawianiu
Konstytucji Kwietniowej naruszono przepis art. 125 ust. 1 Konstytucji Marcowej
(brakowało 6 głosów do ustawowego progu dwóch trzecich). Ów zarzut podnosiła
nie tylko KPP,
także np. PPS. Moim
zdaniem jest to zarzut co prawda czysto FORMALNY, ale w 1935 r. Polska nie
znajdowała się pod presją taką jak np. latem 1920 r. i NIE było
usprawiedliwienia dla łamania prawa w celu stanowienia prawa. (Jest to tak,
jak gdyby uznawać za legalne małżeństwo pomimo niezłożenia w należytej formie
przysięgi małżeńskiej, i to BEZ okoliczności takiej, jak zawieranie związku "in
articulo mortis", kiedy to stress jednak usprawiedliwiałby pewne
niedociągniecia formalne.) Toteż, moim zdaniem, LEGALNĄ ustawą zasadniczą
pozostaje w Polsce od 1921 r. Konstytucja Marcowa (ostatni raz legalnie
zmieniana w 1926 r.).
Jednak nawet z punktu widzenia tych, którzy Konstytucji
Kwietniowej NIE stawiają tego w/w zarzutu, można zarzucić TO SAMO (co ja
zarzucam) wszystkim konstytucjom powojennym (z: 1947, 1952, 1992 i 1997 r.). Że
(w takim razie) NIE anulowały Konstytucji Kwietniowej. Bowiem również do
Konstytucji Kwietniowej nie odniesiono się także NIGDY potem przy takich
okazjach. Nie uczyniła tego ani Polska Ludowa,
ani władze RP na wychodźstwie (ośrodek legalistyczny w Londynie), ani wreszcie
władze Polski Transformowanej od czasu przekazania insygniów władzy prez.
elektowi Wałęsie.
Polska w relacji do swoich ustaw zasadniczych jest w
sytuacji podobnej jak BIGAMISTA: ma jedną żonę prawowitą, ale
"nieużywaną", oraz drugą, "używaną", ale nieprawowitą. To
tak, jak gdyby mężczyzna poślubił drugą kobietę nie rozwiódłszy się z pierwszą.
Tak więc wejście w życie 10 lat temu Konstytucji Kwaśniewskiego to nie jest
zdarzenie prawne, a TYLKO "FAKT PRASOWY"!
Dodatkowego "smaczku" owej konstytucji z 1997 r.
nadaje to, co zrobiono z wynikami referendum konstytucyjnego. Jest to jedyny
tego rodzaju dokument w dziejach naszego kraju, jaki poddano milionom obywateli
do przegłosowania. Wydawałoby się więc, że to nie lada zaszczyt: konstytucja,
która znalazła poparcie nie tylko posła a potem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego,
oraz stronnictw politycznych, zaliczanych do tzw. Grubej Czwórki: SLD, UP, PSL i UW, ale także ―
milionów obywateli... Jednak znaczenie tego zaszczytu jest bardzo wątpliwe.
Oto bowiem po referendum uwłaszczeniowym (tym z lutego 1996
r.; ściśle biorąc, były to DWA jednoczesne referenda, tu mam na myśli to z
nich, które zarządził prez. Wałęsa) ogłoszono, że jego wynik nie jest wiążący,
bo frekwencja nie przekroczyła progu 50%. Jednak po referendum konstytucyjnym
(z maja 1997 r.) okazało się, że frekwencja również tego wymaganego progu nie
przekroczyła. (Ściśle biorąc, do referendum zwykłego i do referendum
konstytucyjnego odnosiły się przepisy z dwóch RÓŻNYCH ustaw, ale akurat pod TYM
względem były ZGODNE[2]: "jeśli frekwencja
przekracza połowę, to referendum jest ważne".) Mimo tego wynik uznano
za wiążący!! Tak więc mamy oto paradoks: uwłaszczenie poparło WIĘCEJ[3] głosujących niż konstytucję, ale
― pomimo tego ― uwłaszczenia jak nie było, tak nie ma, zaś
konstytucja ― JAKOBY ― jest... Przed uchwaleniem owej konstytucji podnoszono (a i to
RZADKO[4]) kwestię derogacyjną, o której
napisałem tu powyżej. Ale nawet ci, którzy w kampanii referendalnej nie
szczędzili[5]
przeciwko niej bardzo emocjonalnych epitetów ("konstytuta", "bolszewicka nawałnica"; pierwszy z tych epitetów był
chyba pierwotnie wylansowany przez Piłsudskiego w zastosowaniu do Konstytucji
Marcowej), po referendum podwinęli ogony pod siebie i manipulacja efektami
referendum zupełnie ich nie obeszła[6]. Traktują tę konstytucję jak
gdyby była CAŁKOWICIE legalna, ba, nawet powołują się na nią!
Z kolei POWOŁYWANIE SIĘ na frekwencję referendalną
― albo właśnie IGNOROWANIE jej ― dzieje się ZAWSZE po myśli obozu lewicy. Tak było z uwłaszczeniem (1996), tak z konstytucją (1997) i tak z
referendum wojewódzkim w sprawie doliny Rospudy (2007).
Politycy AWS byli bardzo mocni "w gębie" na temat
uwłaszczenia wtedy, gdy było widać, że szanse na REALNE ziszczenie go były
zerowe. W latach 1997-2001 mieli swoją szansę (włącznie z ew. odrzuceniem veta
prezydenckiego) i co? I nic! Podobnie z kampanią przeciwko konstytucji
Kwaśniewskiego. Bardzo mocni w gębie, gdy to nic nie kosztowało, a mogło
przydać się w kampanii wyborczej, późniejszej ledwo o parę miesięcy. W
kampanii o 8 lat późniejszej (tj. w 2005 r.) okazało się, że idąca po
zwycięstwo wyborcze partia (= PiS) ma swój projekt konstytucji. I co? Nawet
nie wspomniała o nim po objęciu władzy! Gorzej: ten projekt jest BARDZIEJ
NIEŚMIAŁY niż projekty KPN oraz potem AWS + ROP! Tam też nie znosi się
konstytucji przedwojennej (którąkolwiek by uznawać za legalną: Marcowej ANI
Kwietniowej), tylko tę z 1997 r. To jest podtrzymywanie FIKCJI prawnej Polski Ludowej, FIKCJI legalizmu, ciągnącej się
od 1947 roku, od II "małej konstytucji", ale ANI dnia (wstecz)
dłużej! Tu chodzi nie tylko o symboliczne znaczenie, o poprawę naszego
samopoczucia. Chodzi także[7] o nasze pieniądze!
Szkoda mi ciągłości prawnej RP na
wychodźstwie!
Możliwość podtrzymywania jej w warunkach braku fizycznego sprawowania władzy w
kraju to NAJwiększa zaleta Konstytucji Kwietniowej z 1935 r. Z kolei
konstytucje z lat 1921, 1935 i 1997 mają jedną wspólną wadę: przesądzają
o tzw. proporcjonalnej ordynacji wyborczej do Sejmu, co w dziejach naszego
kraju skutkowało i skutkuje niekorzystnie.
Jednak najlepszym rozwiązaniem byłoby ogłosić (to
jest rola władzy sądowniczej, a nie prawodawczej ani wykonawczej! ― chyba
powinien[8] to uczynić Trybunał
Konstytucyjny?), że Konstytucja Marcowa jest ważna. Potem z kolei uchwalić
nową ustawę zasadniczą, z przepisem DEROGUJĄCYM konstytucję marcową oraz
stwierdzającym (podobnie, jak uczyniono to projekcie AWS + ROP) "wygaśnięcie"
późniejszych od niej aktów prawnych, aspirujących do roli ustawy zasadniczej.
Należałoby tam dopisać także tę klauzulę, którą wyżej wskazałem jako największą
zaletę Konstytucji Kwietniowej.
Moim
osobistym zdaniem NAJlepszym materiałem (do tych dwóch przeróbek) byłby projekt[9] konstytucji, zgłoszony kilkanaście lat temu przez UPR, a
napisany przez Stanisława Michalkiewicza. Krótki, przejrzysty, mający też inne[10] zalety.
[1]
O tym, że nie cała konstytucja
Bierutowska została w 1992 r. anulowana przez III "małą konstytucję",
mówił w wywiadzie mec. Maciej Bednarkiewicz ("Wielka wpadka
parlamentu", "Gazeta Polska" z 17 kwietnia 1997 r., str. 13).
[2]
Odnośnie referendum zwykłego ten próg
50% frekwencji został ustanowiony przepisami art. 19 ust. 3 "małej
konstytucji" (Dz. U. nr 84/1992, poz. 426), a także art. 9 ust. 1 ustawy o
referendum (Dz. U. nr 99/1995, poz. 487). Odnośnie referendum konstytucyjnego
ten próg 50% frekwencji został ustanowiony przepisami art. 9 ust. 1 ustawy o
referendum (Dz. U. nr 99/1995, poz. 487), oraz art. 11 i art. 13 (ust. 1 i 5)
ustawy o trybie uchwalenia konstytucji (Dz. U. nr 67/1992, poz. 336).
[3]
18 lutego 1996 r., przy frekwencji
32,40%, ZA uwłaszczeniem opowiedziało się 8.580.129, a PRZECIW niemu 343.197
obywateli (Dz. U. nr 22/1996 str. 709). Na tej podstawie uznano, że wynik
referendum "nie jest wiążący" (tamże). 25 maja 1997 r., przy
frekwencji 42,86%, ZA konstytucją opowiedziało się 6.396.641, a PRZECIW niej
5.570.493 obywateli (Dz. U. nr 75/1997, str. 2353). Na tej podstawie uznano, że
referendum... "jest ważne" (Dz. U. nr 79/1997, str. 2487).
[4]
O kwestii nieuchylenia konstytucji
przedwojennej (przez projekt przygotowywany pod patronatem prez.
Kwaśniewskiego) pisali mec. Piotr Łukasz Juliusz Andrzejewski ("Dlaczego
głosowałem przeciw?", "Nasza Polska" nr 5(71) z 29 stycznia 1997 r., str. 5) oraz
mec. Andrzej Rościszewski ("Konstytucyjne paradoksy", "Nasza
Polska" nr 6(72) z 5 lutego
1997 r., str. 8).
[5]
Rozmaite wady projektu konstytucji
omówili Krzysztof Molenda i Leszek Aleksander Kołodziejczyk ("Ustawa
zasadniczo zła", "Najwyższy Czas!" nr 14/1996 str. IX-X). W rok później pojawiła
się w tym samym tygodniku spokojna, metodyczna krytyka autorstwa Stanisława
Michalkiewicza "Kto dowodzi wojskiem?" ("Najwyższy
Czas!" nr 16(366) z 19
kwietnia 1997 r., str. I i III). wysypała się lawina krytyk obfitująca także w
nieżyczliwe wobec niej epitety (np.: "PRL-bis",
"targowica", "pogańskie państwo wyznaniowe"),
zob. np.: Stanisław Krajski "Ustawa niezasadnicza" ("Nasza
Polska" nr 17(83) z 23
kwietnia 1997 r.); Tomasz Sakiewicz, "Konstytucja grubej
kreski" ("Gazeta Polska" z 10 kwietnia 1997 r., str. 6), Piotr Wierzbicki "Konstytucja
praktyczna" ("Gazeta Polska" z 10 kwietnia 1997 r., str. 7), Zbigniew Romaszewski "Diabeł
tkwi w szczegółach" ("Gazeta Polska" z 30 kwietnia 1997 r., str. 11-14), Jan Maria
Jackowski "Bezdroża konstytucji" ("Nasza
Polska" nr 21(87) z 21 maja
1997 r., str. 1, 8 i 9); mec. Jan Ferdynand Olszewski "Konstytucja z
PRL rodem" ("Nasza
Polska" nr 21(87) z 21 maja
1997 r., str. 4 i 11).
[6]
O kwestii wpływu frekwencji
referendalnej na ważność referendum konstytucyjnego pisał chyba tylko red.
Tomasz Sakiewicz ("Protesty »Gazety Polskiej«", "Gazeta
Polska" z 4 czerwca 1997 r.,
str. 3).
[7]
O znaczeniu ciągłości państwowo-prawnej
z Polską Ludową dla dziedziczenia długów po PRL pisał prof. Mirosław Dakowski ("Konstytucja,
ordynacja", "Nasza Polska" nr 15(81) z 9 kwietnia 1997 r., str. 5). O
ile wiem, (niestety!) NIKT inny nie poruszył tego.
[8]
O tym, jak od strony prawnej
przezwyciężyć PRL-owski system prawa
konstytucyjnego, pisał Wojciech Łączkowski w "Przywrócić polskie
prawo" ("Nasza Polska" nr 6(72) z 5 lutego 1997 r., str. 9).
[9]
Projekt St. Michalkiewicza (później
― oficjalnie projekt UPR) został opublikowany w numerach od 31(122) do
34(125) "Najwyższego Czasu" z dni: 1, 8, 15 i 22 sierpnia 1992 r.
[10]
Rozmaite jego zalety przedstawił (m.
in.) red. Rafał Aleksander Ziemkiewicz w "Gazecie
Polskiej" z 18 sierpnia 1994
r. na str. 11.