Konrad Turzyński
Kali badać ważność referendów?
<http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/opinie/artykul8547.html>
<http://swkatowice.mojeforum.net/kali-badac-waznosc-referendow-vt1489.html>
Kilka dni temu w Polsce odbyło się pierwsze w dziejach
referendum wojewódzkie. Dotyczyło sprawy, która podzieliła opinię publiczną w
całym kraju, chociaż mogli w nim uczestniczyć tylko mieszkańcy woj.
podlaskiego. Referendum odbyło się zresztą z
inicjatywy Prawa i Sprawiedliwości. Jednak tylko 21,56% uprawnionych pofatygowało się do urn w celu rozstrzygania, którędy
ma przebiegać obwodnica Augustowa, czy tak, jak zadecydował wojewoda podlaski,
czy nie. Ponad 92% uczestniczących w głosowaniu odpowiedziało "tak".
I oto, ledwo tylko policzono głosy, a nawet zaledwie frekwencję,
dowiedzieliśmy się, że referendum nie jest ważne, bo ustawowo wymagany próg 30%
nie został przekroczony. Odnośny przepis stanowi mianowicie, że: "Referendum jest ważne, jeżeli wzięło w
nim udział co najmniej 30% uprawnionych do głosowania" (art. 55 ustawy o referendum lokalnym, Dz. U.
Nr 88/2000, poz. 895). Zakładam, że skoro taka wiadomość faktycznie
rozeszła się niemal natychmiast po jego przeprowadzeniu, to można się spodziewać,
iż znalazła (lub niechybnie znajdzie) formalny wyraz w decyzji właściwego
organu upoważnionego do takiego ogłoszenia.
Obecny stan bardzo przypomina sytuację
po referendum uwłaszczeniowym, które odbyło się w
dniu 18 lutego 1996 r. – przy frekwencji 32,40% – aż 8.580.129 (czyli 94,54%)
głosujących odpowiedziało TAK na najważniejsze spośród kilku ówczesnych pytań
czyli poparło powszechne uwłaszczenie, przeciwnych było 343.197 obywateli –
jednak uwłaszczenia jak nie było, tak nie ma. Przyczyną nieuznania referendum
za "wiążące" była również
wtedy zbyt niska frekwencja referendalna. W tamtym wypadku próg wynosił 50%.
Mówiły o tym aż dwie normy prawne. Nadrzędna, konstytucyjna, stanowiła, że: "Jeżeli w referendum wzięła udział
więcej niż połowa uprawnionych do głosowania, wynik referendum jest
wiążący." (art. 19 ust. 3 tzw. "małej konstytucji", Dz.
U. Nr 84/1992, poz. 426). Norma niższej rangi, bo zawarta w ustawie zwykłej,
powiadała, że "Wynik referendum jest
wiążący, jeżeli wzięła w nim udział więcej niż połowa uprawnionych do
głosowania" (art. 9 ust. 1 ustawy o referendum, Dz. U. Nr
99/1995, poz. 487).
Zupełnie niedawno, w kilka dni po głosowaniu na Podlasiu,
minęło dokładnie 10 lat od innego referendum, konstytucyjnego. Podczas niego, tzn. w dniu 25 maja 1997 r. –
przy frekwencji 42,86% – tylko 6.396.641 (czyli 52,70%) głosujących poparło
projekt nowej konstytucji, przeciwnych było aż 5.570.493 obywateli –
konstytucja uchodzi jednak za obowiązującą (od 17 października owego roku
począwszy). Chodzi mi nie o zasadność odpowiadania TAK lub NIE w poszczególnych
referendach, lecz o samą zasadę uzależniania skuteczności referendów od frekwencji
referendalnej.
Aby nie było wątpliwości, przepis ustawy o referendum miał
zastosowanie do referendum konstytucyjnego por.: art. 11 oraz art. 14 ust. 1 i
5 tej ustawy. Obojętnie zreszta, czy miałoby chodzić o "małą konstytytucję",
czy o ustawę o referendum, to i tak w momencie odbywania się
referendum konstytucyjnego w 1997 r. jego wiążący charakter zależał od przekroczenia
progu frekwencji, w myśl zdania warunkowego (implikacji), która we wszystkich
trzech referendach (z 1996, 1997 i 2007 r.) daje się wyrazić jako
implikacja (czyli zdanie podrzędnie złożone warunkowe), której POPRZEDNIKIEM
(tj. zdaniem podrzędnym) jest: "frekwencja
referendalna przekroczyła wymagany próg", a NASTĘPNIKIEM (tj. zdaniem
nadrzędnym) jest: "referendum jest
wiążące (ważne)":
"JEŚLI
frekwencja referendalna przekroczyła próg, TO referendum jest wiążące ".
Nie
tylko prawników, ale również mnie uczono kiedyś logiki (zresztą potem sam
miałem przyjemność nauczać tego przedmiotu na mojej uczelni), a w szczególności
do zakresu wiedzy tam przekazywanej zalicza się także to, co dotyczy
implikacji. Implikacja staje się fałszywa, gdy poprzednik jest prawdziwy a
następnik fałszywy. W tym wypadku oznaczałoby to, że wymagane quorum
odnoszące się do elektoratu zostałoby zachowane (tzn. poprzednik byłby
prawdziwy), ale wynik referendum uznano by za nie wiążący prawnie (czyli
następnik implikacji byłby fałszywy). To jednak, jak wiadomo, nie nastąpiło ani
w 1996, ani w 1997, ani w 2007 roku. Skoro jednak – uznając referendum za nieważne (niewiążące) – powiada się, że:
"JEŚLI
frekwencja nie przekroczyła wymaganego progu, TO referendum, nie jest
ważne",
widocznie
ma się na myśli inną implikację, która z ową zapisanej w ustawach nie
tylko nie jest równobrzmiąca, ale także nie jest równoznaczna (w terminologii
logicznej powiada się: nie jest jej równoważna). Mianowicie, staje się ona
fałszywa w odmiennej sytuacji: gdyby ustawowe nie zostało quorum
osiągnięte, a mimo tego referendum zostałoby uznane za wiążące. Taka sytuacja
zdarzyła się w ostatnich kilkunastu latach jeden raz, właśnie 10 lat temu, w
sprawie konstytucji. Czyli w 1997 roku złamano regułę, którą w sposób domyślny
ale jednoznaczny zastosowano w latach 1996 i 2007.
Zwróćmy uwagę na to, że wszystkie powyżej przytoczone
przepisy prawne milczą o "ważności" referendum – albo o tym, czy jego
wynik jest "wiążący" – dla sytuacji, kiedy frekwencja nie przekracza
progu, określonego w tych przepisach. Okazuje się, że w takich sytuacjach
decyzja o tym, co zrobić z wyrażeniem woli przez głosujących, jest najzupełniej
dowolna! Można by przewidzieć w przepisach, że w takich sytuacjach decyzja w
sprawie, nad którą głosowano w referendum, zostanie podjęta przez taki to a
taki organ w takim to a takim terminie. Byłoby to czymś w rodzaju ostrzeżenia
dla leniwych obywateli: pofatygujcie się do urn, jeśli chcecie, aby wasze
zdanie się liczyło. Ale nie – pozostaje niedomówienie, które pozostawia
pole do dowolnych zachowań... Chociaż zatem dwa plus dwa równa się
cztery, to jednak tym razem dwa plus dwa nie równa się cztery – dokładniej
mówiąc: (co prawda) 32,40 to mniej niż 50 (rok 1996), a 21,56 to mniej niż 30 (rok 2007), ale 42,86 to niejako więcej niż
50 (rok 1997). Jest to przykład na to, jak "Na
czarne – »białe« mówić nada" jak pisał Janusz Szpotański w poemacie "Caryca
i zwierciadło".
Więc jak to jest? Mam rację w powyższej argumentacji
odwołującej się do logiki, czy nie mam?
Jeśli MAM RACJĘ, to referendum uwłaszczeniowe i to niedawne
na Podlasiu też były wiążące i w takim razie ktoś powinien – co najmniej –
stanąć w kącie i się wstydzić za to, że zablokował faktyczną skuteczność owych
referendów.
Jeśli zaś NIE MAM RACJI, a dokładniej, jeśli quorum w
wysokości 50% lub odpowiednio 30% elektoratu jest warunkiem NIE DOSTATECZNYM,
ale właśnie KONIECZNYM dla ważności referendum (a w myśl takiego poglądu
referenda uwłaszczeniowe z 1996 r. i referendum wojewódzkie z 2007 r. zostały
potraktowane przez władze państwowe, natomiast referendum konstytucyjne z 1997
r. – przez... Konfederację Polski Niepodległej, która wniosła o jego
unieważnienie), to wiążące nie jest żadne z tych trzech (a formalnie – czterech)
referendów. W takim razie uznanie konstytucji za zatwierdzoną 10 lat temu i za
wchodzącą w życie powinno być uznane za czynność nieważną, ze wszystkimi tego
konsekwencjami: w takim wypadku ktoś również powinien zostać postawiony do kąta
chociaż byłby to ktoś inny i powinien stanąć w kącie za coś innego .
Nie jestem z wykształcenia prawnikiem, tylko umiem czytać po
polsku i (jak nieskromnie sądzę!) wychwytywać błędy logiczne (materialne i
formalne). W tym zakresie nie waham się zarzucać fachowcom, że niektórzy z nich
coś spartaczyli, a pozostali na ogół tego nie dostrzegają (albo udają, że nie
dostrzegli).
Co jednak mają ze sobą wspólnego te omawiane tu przypadki
uznania lub nieuznania referendum za ważne? W każdym z nich stało się po myśli
obozu szeroko rozumianej lewicy. Lewica (z SLD na czele) była przeciwna uwłaszczeniu, wmawiała obywatelom,
że nie wiadomo, o co w nim chodzi (wielu dało sobie to wmówić, głosując NIE
albo bojkotując głosowanie – uwaga: ludzie
uwierzyli, ze nie wiedzą! – swoja drogą, to rzadki przypadek...) i chociaż
koncepcja uwłaszczenia zyskała znakomite poparcie tych, którzy pofatygowali się
wyrazić swoje zdanie przy urnach, stało się po myśli lewicy, która wtedy była u
władzy. Po upływie pięciu kwartałów projekt konstytucji, który można by nazwać
"konstytucją Kwaśniewskiego" (najpierw jako przewodniczącego komisji
sejmowej, a potem – jako prezydenta), uzyskał poparcie – nie tak wielkie, jak
uwłaszczenie, ale przy frekwencji nie spełniającej ustawowego wymogu – i
referendum uzyskało akceptację, dzięki czemu konstytucja również. A pamiętamy
zapewne, że w dyskusji na forum Zgromadzenia Narodowego projekt był wspierany
przez 4 stronnictwa reprezentujące różne odmiany postaw lewicowych: SLD, PSL, UW i UP. Ostatnio sytuacja była
odmienna, stronnictwa lewicowe nie posiadają ani większości parlamentarnej i władzy
rządowej, ani też nie wywodzi się spośród nich obecna głowa państwa. Nie tylko
projekt decyzji wojewody, poddany pod osąd uczestnikom referendum, ale również
sam pomysł, aby ono się odbyło, były zapewne zgodne z intencją głównej partii aktualnie
rządzącej czyli PiS. Przeciwnicy owej decyzji reprezentowali w znacznej mierze
pewną odmianę lewicowości – tym razem byli to działacze ekologiczni, czujący za
sobą silne wsparcie władz Unii Europejskiej, również zresztą zdominowanych
przez lewicowe (chociaż może niekoniecznie w ekologicznej odmianie) stronnictwa polityczne. I chociaż pro-PiS-owska
koncepcja przebiegu obwodnicy zyskała poparcie procentowo podobnie wysokie jak
powszechne uwłaszczenie jedenaście lat wcześniej, decyzja o ważności referendum
znowu jest po myśli obozu lewicy.
Fachowcy od takich decyzji stosują najwidoczniej "moralność Kalego" w następującym
wydaniu: "jeśli lewica przegrać referendum, to to być zły uczynek i władza nie
móc uznać takie referendum, jeśli zaś lewica wygrać referendum, to to być dobry uczynek i władza nie
musieć uznać takie referendum".
Wygląda na to, że jakiś Czerwony Chochlik skutecznie dba o to, żeby nie tylko ludzkie zachowania
(pójść do urn czy nie, głosować tak, czy inaczej), ale również oficjalna
interpretacja prawa były zawsze takie, jakie są w danej sytuacji korzystne dla
szeroko rozumianej lewicy. Może mylę się, może aż tak sprawnego automatyzmu w tej
kwestii nie ma, może to tylko zbieg okoliczności... Chciałbym się mylić. Ale
jeżeli mylę się, to jakie jest wytłumaczenie?
Toruń 28
maja 2007 r.