<http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?p=2843#2843>
<http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/archiwum/WlasnymZdaniem/art.aspx?aid=267&s=WlasnymZdaniem>
Jak o
tym kilka dni temu się dowiedzieliśmy (30 kwietnia 2007 r., <http://wiadomosci.o2.pl/?s=257&t=357371>
Wśród sygnatariuszy oświadczenia widnieje nazwisko prof. Heleny
Eilstein, znanej z marksistowskich publikacji już mniej więcej pół wieku temu. "Wart
Paca pałaca i pałac Paca", jak powiada staropolskie przysłowie...
Widnieje tam również nazwisko Stanisława Obirka, byłego jezuity,
co chyba nie wymaga komentarza... Wśród
osób, które albo podpisały oświadczenie, albo w innej formie wyraziły poparcie
dla tej inicjatywy, są dwaj byli prezydenci (Lech Wałęsa, który umacniał
"lewą nogę", i Aleksander
Kwaśniewski, który na tym
skorzystał) oraz dwaj niedoszli prezydenci z obozu lewicy post-PZPR-owskiej (Marek Borowski
i Włodzimierz Cimoszewicz), brak tylko Wojciecha Jaruzelskiego...
Taki np. Cimoszewicz wykazał się "rewolucyjną czujnością" czyli
stosownym relatywizmem w bardzo prosty sposób: jego poczucie smaku albo
odpowiednio niesmaku pozwoliło mu starannie odróżnić wyrażenia
"parlamentarne inaczej" właśnie w zależności od tego, który parlamentarzysta
pod adresem którego parlamentarzysty dane wyrażenie zastosował: inaczej, gdy to
było wyrażenie "załgany łobuz" (Włodzimierz Cimoszewicz pod
adresem Jana Beszty-Borowskiego), a inaczej, gdy to było wyrażenie "kanalia"
(Andrzej Lepper pod adresem Włodzimierza Cimoszewicza). Ale szukajmy cierpliwie dalej.
Widzimy tam także nazwisko bardzo znanej osoby, laureatki
nagrody Nobla w dziedzinie literatury, pani Wisławy Szymborskiej, która
jest znana od lat ze swego niepospolitego talentu poetyckiego. Ale nie tylko z
tego. W dniu 8 lutego 1953 r. podpisała się także pod innym apelem, który
nazwiskami krakowskich literatów wspierał "władzę ludową" w pewnym przedsięwzięciu –
mianowicie chodziło o proces "sądowy" przeciwko grupie krakowskich
duchownych, zakończony m. in. także wyrokami, orzekającymi karę śmierci. Przypomniał
o tym smutnym fakcie dr Stanisław Krajski w artykule pt. "Zabić
księży" w "Naszym Dzienniku", nr 24 z 29 stycznia 2002 r. (str. 15). Talent poetki był
zaangażowany "po linii i na bazie". Ten sam Stanisław Krajski
w książce napisanej wespół ze swoja żoną, Ewą Krajską, a zatytułowanej "Dwie
twarze Wisławy Szymborskiej" (Wydawnictwo św. Tomasza z Akwinu,
Warszawa 1996), na str. 37-40 omawia wiersz owej poetki pt. "Lenin".
W tym wierszu znajdują się słowa, mające jego bohatera dowartościować
maksymalnie: "nowego człowieczeństwa Adam". Staje się to
skróconą parafrazą stosownego fragmentu 15. rozdziału "Pierwszego
Listu św. Pawła Apostoła do Koryntian", co jednak z
chrześcijańskiego punktu widzenia stanowi bluźnierstwo, bowiem ta
godność "drugiego Adama" przysługuje Jezusowi Chrystusowi. W newralgicznych
momentach historii poetka przypomina, że nieustannie tkwi niejako "na
posterunku". Tak było np. z wierszem "Ten dzień",
upamiętniającym zgon Stalina (zob. w tej samej książce, str. 41-46). Podobnie
było w przypadku niedokończonej lustracji kilkanaście lat temu. W "Gazecie Wyborczej" nr
132 z 5 czerwca 1992 r. jej naczelny redaktor napisał "Wisława
Szymborska, Wielka Dama Literatury Polskiej, przysłała nam swój nowy
wiersz". Okazuje się nim pamiętna "Nienawiść",
zamieszczona na tytułowej stronicy tego wydania owej gazety. Wymowa jest
jednoznaczna: ujawnienie konfidentów bezpieki wśród osób, pełniących ważne funkcje państwowe, jest –
zdaniem tej autorki – objawem "nienawiści". Minęło kolejne
dziesięć lat. Oto sto sławnych mieszkanek naszego kraju ("autorytetów
moralnych") podpisało apel o przywrócenie legalności sztucznych
poronień. Spis nazwisk sygnatariuszek tego apelu widnieje w "Naszym Dzienniku", nr 58
z 9-10 marca 2002 r. na str. 28 w nie podpisanym tekście, zatytułowanym "Hańba".
Na owej liście widnieje – a jakże! – nazwisko Wisławy Szymborskiej. Teraz, po
kolejnych pięciu latach, "Wielka Dama" znajduje udziela się
nie tylko jako poetka (podróż do Włoch), ale także jako obywatelka – właśnie
swoim podpisem pod owym oświadczeniem na rzecz "demokracji".
Gdy czasami wypominano pewnym ludziom aktywnym w życiu
publicznym, że ojciec, dziadek albo – powiedzmy – teść danej osoby był
członkiem Komunistycznej Partii Polski, ewentualnie żołnierzem Wehrmachtu, to samokrytyki
oczekiwano od wypominających, a jeśli jej nie dokonywali, to byli wrzucani do
przegródki, opatrzonej etykietką: "mściwi", "antysemici",
"wyznawcy odpowiedzialności zbiorowej i/albo dziedzicznej" lub do
innej, podobnie niemiłej przegródki. Nawet wypominanie starszego brata, sprawcy
stalinowskich
zbrodni, jest bardzo naganne, bo to przecież egzemplifikacja żywcem
przywołanego sprzed dwustu lat zawołania "Hajże na Soplicę!".
A fe! (Całkiem co innego, ma się rozumieć, zachodzi, gdy ktoś miał dziadka w
Narodowej Demokracji albo, co grosza, w Obozie Narodowo-Radykalnym. Wtedy to
samokrytykę powinien składać nie ten, co wypomina, ale ten, co miał dziadka,
chociaż samokrytyka pewno i tak nie zostałaby poczytana za przepustkę do "Salonu Warszawskiego".)
Czy jednak może ktoś słyszał albo czytał samokrytykę pani noblistki z powodu
jej wierszy ku czci Lenina , Stalina i innych precjozów Obozu Postępu? Jej rówieśnik,
wspomniany generał, próbował przynajmniej sprawiać czasami wrażenie, że takiej
samokrytyki dokonuje.
Lista sygnatariuszy tego oświadczenia zawiera także nazwisko
Władysława Frasyniuka, znanego przywódcy dolnośląskiej "Solidarności"
po Sierpniu (1980 roku) i także po Grudniu (1981 r.). Ten ówczesny
przewodniczący Unii Wolności w 2003 roku wezwał (pod piękną datą 22 lipca) "uczestników
opozycji demokratycznej i ruchu »Solidarności«" do "solidarnej
obrony" p. Doroty Nieznalskiej, skazanej kilka dni wcześniej na karę
ograniczenia wolności, czyli na pewną ilość godzin prac społecznie użytecznych,
za znieważenie przedmiotu czci religijnej (aż wstyd opisywać, na czym to polegało,
w każdym razie z punktu widzenia chrześcijan było to bluźnierstwem,
wymierzonym w Jezusa Chrystusa). Władysław Frasyniuk starał się – pomimo różnic
między PRL a
obecną Polską – zasugerować paralelę procesu przeciwko Dorocie Nieznalskiej z
procesami politycznymi wytoczonymi w tzw. "Polsce
Ludowej" przeciwko Januszowi
Szpotańskiemu, a także przeciwko trzem działaczom podziemia, wśród których był
także on sam: "wyrok następuje na mocy żądania o charakterze politycznym".
Zupełnie nie zajął się kontrastem między surowością kar, orzeczonych przez PRL-owskie władze, a łagodnością
kary, nałożonej na p. Nieznalską. Podobnie nie zastanowił się nad tym, za co
skazano Szpotańskiego albo jego (Frasyniuka), Lisa i Michnika, a za co –
Nieznalską. Otóż zaledwie kilka tygodni przed apelem przywódcy UW w obronie
Nieznalskiej stał się szerzej znany fakt następujący. Podczas kampanii
"referendalnej" w auli Akademii Rolniczej we Wrocławiu odbywało się
spotkanie panelowe. Wśród uczestników był także pan Władysław Frasyniuk. Cytuję
za profesorem Jerzym Przystawą: "Kiedy z sali padło pytanie o stosunek
panelistów do postulatu JOW, Frasyniuk odpowiedział, że gdyby to od niego
zależało, to ludzi wysuwających taki postulat zamykałby na dziesięć lat do
więzienia". (Dla wyjaśnienia: JOW oznacza "Jednomandatowe Okręgi
Wyborcze".) Cytowane zdanie pochodzi z komentarza wygłoszonego 5 czerwca
2003 roku przez prof. Jerzego Przystawę w Katolickim Radio Rodzina we
Wrocławiu. Okazało się, że tzw. "legenda podziemia" lat osiemdziesiątych
życzy zwolennikom JOW tego, co w stanie wojennym wzbudziło szczególnie silne wrażenie: wyrok 10 lat dla pani Ewy Kubasiewicz (o rok więcej, niż
domagał się wojskowy prokurator), wydany w trybie doraźnym przez sąd wojskowy w półtora
miesiąca po ogłoszeniu stanu wojennego. Czy wyrok dla zwolenników JOW – wydany na postawie sugestii
ówczesnego lidera Unii Wolności – nie byłby takim, który "następuje na
mocy żądania o charakterze politycznym"?
Skoro "demokracja" ma takich obrońców jak –
między innymi – pani Szymborska i pan Frasyniuk (i – dodajmy – takich
sympatyków jak pan Andruszkiewicz...), to najwidoczniej chodzi nie po
prostu o demokrację, lecz raczej o "d***krację" (jak uszczypliwie
lubi pisać to słowo p. Janusz Korwin-Mikke). Byłaby to d***kracja, chronicznie
niewidoma na jedno oko i głucha na
jedno ucho. Albo inaczej mówiąc – chodzi o
zwalczanie tzw. "kaczyzmu". Owo oświadczenie jawi się po prostu
jako kolejny paroksyzm "antykaczyzmu". Tylko patrzeć, aż zjawi
się jakiś naśladowca Władysława Broniewskiego, który będzie piętnował "noc
głodu, kryzysu, kaczyzmu". Bowiem, "tak dalej być nie
musi!", jak krzyczała propaganda SdRP w 1991 roku przed pierwszymi wolnymi wyborami, chociaż, jak
pokazuje arytmetyka sejmowa, trwająca (już wtedy i jeszcze nadal) tzw. "transformacja
ustrojowa" nie mogłaby się rozpocząć, gdyby w 1989 r. do głosów
klubów, otwarcie stanowiących zaplecze rządu Tadeusza Mazowieckiego (OKP
+ ZSL + SD), nie dołączyli w bardzo znacznej mierze posłowie z klubu PZPR. Ale to oczywiście temat
na odrębną opowiastkę...
Toruń, 8 maja 2007 r.