Konrad Turzyński

 

Szermierze "demokracji" na posterunku

 

<http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?p=2843#2843>

<http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/archiwum/WlasnymZdaniem/art.aspx?aid=267&s=WlasnymZdaniem>

 

 

Jak o tym kilka dni temu się dowiedzieliśmy (30 kwietnia 2007 r., <http://wiadomosci.o2.pl/?s=257&t=357371>), "Kwaśniewski, Olechowski i Szymborska tworzą Ruch na Rzecz Demokracji". Okazuje się, że poparcie napływa stamtąd, skąd jest najmniej zaskakujące: "Będziemy popierać, osoby założycieli dają gwarancję, że będzie to rzeczywiście ruch na rzecz demokracji" – mówi Krzysztof Andruszkiewicz, przewodniczący SLD w Gdańsku (por.: <http://miasta.gazeta.pl/trojmiasto/1,35636,4101938.html>). Przyjrzyjmy się niektórym z tych osób.

 

Wśród sygnatariuszy oświadczenia widnieje nazwisko prof. Heleny Eilstein, znanej z marksistowskich publikacji już mniej więcej pół wieku temu. "Wart Paca pałaca i pałac Paca", jak powiada staropolskie przysłowie... Widnieje tam również nazwisko Stanisława Obirka, byłego jezuity, co chyba nie wymaga komentarza...  Wśród osób, które albo podpisały oświadczenie, albo w innej formie wyraziły poparcie dla tej inicjatywy, są dwaj byli prezydenci (Lech Wałęsa, który umacniał "lewą nogę", i Aleksander Kwaśniewski,  który na tym skorzystał) oraz dwaj niedoszli prezydenci z obozu lewicy post-PZPR-owskiej (Marek Borowski i Włodzimierz Cimoszewicz), brak tylko Wojciecha Jaruzelskiego... Taki np. Cimoszewicz wykazał się "rewolucyjną czujnością" czyli stosownym relatywizmem w bardzo prosty sposób: jego poczucie smaku albo odpowiednio niesmaku pozwoliło mu starannie odróżnić wyrażenia "parlamentarne inaczej" właśnie w zależności od tego, który parlamentarzysta pod adresem którego parlamentarzysty dane wyrażenie zastosował: inaczej, gdy to było wyrażenie "załgany łobuz" (Włodzimierz Cimoszewicz pod adresem Jana Beszty-Borowskiego), a inaczej, gdy to było wyrażenie "kanalia" (Andrzej Lepper pod adresem Włodzimierza Cimoszewicza).  Ale szukajmy cierpliwie dalej.

 

Widzimy tam także nazwisko bardzo znanej osoby, laureatki nagrody Nobla w dziedzinie literatury, pani Wisławy Szymborskiej, która jest znana od lat ze swego niepospolitego talentu poetyckiego. Ale nie tylko z tego. W dniu 8 lutego 1953 r. podpisała się także pod innym apelem, który nazwiskami krakowskich literatów wspierał "władzę ludową" w pewnym przedsięwzięciu –  mianowicie chodziło o proces "sądowy" przeciwko grupie krakowskich duchownych, zakończony m. in. także wyrokami, orzekającymi karę śmierci. Przypomniał o tym smutnym fakcie dr Stanisław Krajski w artykule pt. "Zabić księży" w "Naszym Dzienniku", nr 24 z 29 stycznia 2002 r. (str. 15). Talent poetki był zaangażowany "po linii i na bazie". Ten sam Stanisław Krajski w książce napisanej wespół ze swoja żoną, Ewą Krajską, a zatytułowanej "Dwie twarze Wisławy Szymborskiej" (Wydawnictwo św. Tomasza z Akwinu, Warszawa 1996), na str. 37-40 omawia wiersz owej poetki pt. "Lenin". W tym wierszu znajdują się słowa, mające jego bohatera dowartościować maksymalnie: "nowego człowieczeństwa Adam". Staje się to skróconą parafrazą stosownego fragmentu 15. rozdziału "Pierwszego Listu św. Pawła Apostoła do Koryntian", co jednak z chrześcijańskiego punktu widzenia stanowi bluźnierstwo, bowiem ta godność "drugiego Adama" przysługuje Jezusowi Chrystusowi. W newralgicznych momentach historii poetka przypomina, że nieustannie tkwi niejako "na posterunku". Tak było np. z wierszem "Ten dzień", upamiętniającym zgon Stalina (zob. w tej samej książce, str. 41-46). Podobnie było w przypadku niedokończonej lustracji kilkanaście lat temu. W "Gazecie Wyborczej" nr 132 z 5 czerwca 1992 r. jej naczelny redaktor napisał "Wisława Szymborska, Wielka Dama Literatury Polskiej, przysłała nam swój nowy wiersz". Okazuje się nim pamiętna "Nienawiść", zamieszczona na tytułowej stronicy tego wydania owej gazety. Wymowa jest jednoznaczna: ujawnienie konfidentów bezpieki wśród osób, pełniących ważne funkcje państwowe, jest – zdaniem tej autorki – objawem "nienawiści". Minęło kolejne dziesięć lat. Oto sto sławnych mieszkanek naszego kraju ("autorytetów moralnych") podpisało apel o przywrócenie legalności sztucznych poronień. Spis nazwisk sygnatariuszek tego apelu widnieje w "Naszym Dzienniku", nr 58 z 9-10 marca 2002 r. na str. 28 w nie podpisanym tekście, zatytułowanym "Hańba". Na owej liście widnieje – a jakże! – nazwisko Wisławy Szymborskiej. Teraz, po kolejnych pięciu latach, "Wielka Dama" znajduje udziela się nie tylko jako poetka (podróż do Włoch), ale także jako obywatelka – właśnie swoim podpisem pod owym oświadczeniem na rzecz "demokracji".

 

Gdy czasami wypominano pewnym ludziom aktywnym w życiu publicznym, że ojciec, dziadek albo – powiedzmy – teść danej osoby był członkiem Komunistycznej Partii Polski, ewentualnie żołnierzem Wehrmachtu, to samokrytyki oczekiwano od wypominających, a jeśli jej nie dokonywali, to byli wrzucani do przegródki, opatrzonej etykietką: "mściwi", "antysemici", "wyznawcy odpowiedzialności zbiorowej i/albo dziedzicznej" lub do innej, podobnie niemiłej przegródki. Nawet wypominanie starszego brata, sprawcy stalinowskich zbrodni, jest bardzo naganne, bo to przecież egzemplifikacja żywcem przywołanego sprzed dwustu lat zawołania "Hajże na Soplicę!". A fe! (Całkiem co innego, ma się rozumieć, zachodzi, gdy ktoś miał dziadka w Narodowej Demokracji albo, co grosza, w Obozie Narodowo-Radykalnym. Wtedy to samokrytykę powinien składać nie ten, co wypomina, ale ten, co miał dziadka, chociaż samokrytyka pewno i tak nie zostałaby poczytana za przepustkę do "Salonu Warszawskiego".) Czy jednak może ktoś słyszał albo czytał samokrytykę pani noblistki z powodu jej wierszy ku czci Lenina , Stalina i innych precjozów Obozu Postępu? Jej rówieśnik, wspomniany generał, próbował przynajmniej sprawiać czasami wrażenie, że takiej samokrytyki dokonuje.

 

Lista sygnatariuszy tego oświadczenia zawiera także nazwisko Władysława Frasyniuka, znanego przywódcy dolnośląskiej "Solidarności" po Sierpniu (1980 roku) i także po Grudniu (1981 r.). Ten ówczesny przewodniczący Unii Wolności w 2003 roku wezwał (pod piękną datą 22 lipca) "uczestników opozycji demokratycznej i ruchu »Solidarności«" do "solidarnej obrony" p. Doroty Nieznalskiej, skazanej kilka dni wcześniej na karę ograniczenia wolności, czyli na pewną ilość godzin prac społecznie użytecznych, za znieważenie przedmiotu czci religijnej (aż wstyd opisywać, na czym to polegało, w każdym razie z punktu widzenia chrześcijan było to bluźnierstwem, wymierzonym w Jezusa Chrystusa). Władysław Frasyniuk starał się – pomimo różnic między PRL a obecną Polską – zasugerować paralelę procesu przeciwko Dorocie Nieznalskiej z procesami politycznymi wytoczonymi w tzw. "Polsce Ludowej" przeciwko Januszowi Szpotańskiemu, a także przeciwko trzem działaczom podziemia, wśród których był także on sam: "wyrok następuje na mocy żądania o charakterze politycznym". Zupełnie nie zajął się kontrastem między surowością kar, orzeczonych przez PRL-owskie władze, a łagodnością kary, nałożonej na p. Nieznalską. Podobnie nie zastanowił się nad tym, za co skazano Szpotańskiego albo jego (Frasyniuka), Lisa i Michnika, a za co – Nieznalską. Otóż zaledwie kilka tygodni przed apelem przywódcy UW w obronie Nieznalskiej stał się szerzej znany fakt następujący. Podczas kampanii "referendalnej" w auli Akademii Rolniczej we Wrocławiu odbywało się spotkanie panelowe. Wśród uczestników był także pan Władysław Frasyniuk. Cytuję za profesorem Jerzym Przystawą: "Kiedy z sali padło pytanie o stosunek panelistów do postulatu JOW, Frasyniuk odpowiedział, że gdyby to od niego zależało, to ludzi wysuwających taki postulat zamykałby na dziesięć lat do więzienia". (Dla wyjaśnienia: JOW oznacza "Jednomandatowe Okręgi Wyborcze".) Cytowane zdanie pochodzi z komentarza wygłoszonego 5 czerwca 2003 roku przez prof. Jerzego Przystawę w Katolickim Radio Rodzina we Wrocławiu. Okazało się, że tzw. "legenda podziemia" lat osiemdziesiątych życzy zwolennikom JOW tego, co w stanie wojennym wzbudziło szczególnie silne wrażenie: wyrok 10 lat  dla pani Ewy Kubasiewicz (o rok więcej, niż domagał się wojskowy prokurator), wydany w trybie doraźnym przez sąd wojskowy w półtora miesiąca po ogłoszeniu stanu wojennego. Czy wyrok dla zwolenników JOW – wydany na postawie sugestii ówczesnego lidera Unii Wolności – nie byłby takim, który "następuje na mocy żądania o charakterze politycznym"?

 

Skoro "demokracja" ma takich obrońców jak – między innymi – pani Szymborska i pan Frasyniuk (i – dodajmy – takich sympatyków jak pan Andruszkiewicz...), to najwidoczniej chodzi nie po prostu o demokrację, lecz raczej o "d***krację" (jak uszczypliwie lubi pisać to słowo p. Janusz Korwin-Mikke). Byłaby to d***kracja, chronicznie niewidoma na jedno oko i  głucha na jedno ucho. Albo inaczej mówiąc – chodzi o zwalczanie tzw. "kaczyzmu". Owo oświadczenie jawi się po prostu jako kolejny paroksyzm "antykaczyzmu". Tylko patrzeć, aż zjawi się jakiś naśladowca Władysława Broniewskiego, który będzie piętnował "noc głodu, kryzysu, kaczyzmu". Bowiem, "tak dalej być nie musi!", jak krzyczała propaganda SdRP w 1991 roku przed pierwszymi wolnymi wyborami, chociaż, jak pokazuje arytmetyka sejmowa, trwająca (już wtedy i jeszcze nadal) tzw. "transformacja ustrojowa" nie mogłaby się rozpocząć, gdyby w 1989 r. do głosów klubów, otwarcie stanowiących zaplecze rządu Tadeusza Mazowieckiego (OKP + ZSL + SD), nie dołączyli w bardzo znacznej mierze posłowie z klubu PZPR. Ale to oczywiście temat na odrębną opowiastkę...

 

Toruń, 8 maja 2007 r.