Podziały inne niż
zwykle?
<http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?p=1577#1577>
<http://www.asme.pl/116913150012914.shtm>
Dziewięciu dawnych działaczy "Solidarności"
(Bogdan Lis, Władysław Frasyniuk, Konrad Bieliński, Ewa Milewicz, Mirosław
Chojecki, Tadeusz Jedynak, Jerzy Borowczak, Andrzej Wielowieyski i Antoni
Pietkiewicz) odznaczonych przez prez. Kaczyńskiego z okazji 26 rocznicy
podpisania porozumień sierpniowych, wkrótce potem skierowało list do
prezydenta, w którym wyrazili swoje zaniepokojenie tym, że "dokumenty tajnych służb PRL, stanowiące obecnie tzw. zasób archiwalny IPN, stały się
przedmiotem szczególnie obrzydliwych manipulacji", a jako przykład podali "insynuacje pod adresem takich osób jak Zbigniew Herbert,
Jacek Kuroń". W tym samym czasie arcybiskup lubelski ks. prof. Józef
Życiński w kazaniu wygłoszonym w archikatedrze sprzeciwił się sugestiom, że "w przemianach lat osiemdziesiątych brali udział zdrajcy i kolaboranci", niepokoił się tym, że "zapiski SB traktowane i przedstawiane są jako prawda o polskich
dziejach", zaś "zakompleksieni
ludzie usiłują posługiwać się pomówieniami".
Po niespełna czterech miesiącach, gdy publicznie rozważano,
czy ks. Wielgus był konfidentem bezpieki, ks. arcybiskup Życiński powiedział, że to "nie są oskarżenia, tylko pomówienia" i sugerował, że "reakcją na takie zachowanie powinien być bojkot niektórych
mediów".
W obronie dobrego imienia ks. prof. Wielgusa wystąpili bardzo różni ludzie, na
przykład dwaj czołowi przywódcy polonii latynoamerykańskiej Jan Kobylański i
Marek Lubiński. Pisali, że "za
cel ataku wybrano kapłana-Polaka". Argumentacja bardzo osobliwa! Nie śmiem odmawiać
Stanisławowi Wielgusowi przynależności do narodu polskiego. Jest na pewno
Polakiem w tym sensie, że urodził się w polskiej rodzinie, na terenie Polski, a
jego ojczystym językiem jest polszczyzna. Dobór tej akurat osoby jako
przykładu Polaka (atakowanego jakoby właśnie dlatego, że jest Polakiem) jest
jednak ― najdelikatniej mówiąc ― niefortunny. Ktoś, kto zaplątał
się w kolaborację z antypolską władzą, naprawdę nie nadaje się do tego, aby go przedstawiać jako
Polaka nie tylko w sensie beznamiętnie opisowym, ale także ― w sensie
pozytywnie wartościującym! Autorzy owego
oświadczenia nie dbają jednak o to: "nie chodzi o to, że abp. Wielgus podpisał dokument
współpracy z SB". Skoro nie o to chodzi, to o co? Jeśli to jest nieważne, to
nie ma przed czym bronić księdza arcybiskupa. Zaślepienie owych dwóch
polonusów sięga tak daleko, że niejako mimochodem spostponowali właśnie...
arcybiskupa Życińskiego: "abp
Życiński [...] nie wstydzi się pisywać w jawnie antypolskiej i antykatolickiej »Gazecie Wyborczej«". Broniąc tego samego ks. Wielgusa jednocześnie
strzelają do chwilowego sojusznika Życińskiego (zapewne ks. abp. Życiński
również nie chciałby widzieć w tych dwóch ludziach sojuszników...).
Służba Bezpieczeństwa miała
specjalne struktury zajmujące się zwalczaniem religii w ogóle, ale katolickiej
― w szczególności. Wobec tego człowiek, który jawnie służył Kościołowi,
a potajemnie jego wrogowi, zasługuje na bardzo małe zaufanie, a nie na awans w
Kościele. Zaś gdy chodzi o polskość
Stanisława Wielgusa ― należy mieć na uwadze, że SB 2 razy w miesiącu wysyłała
do Moskwy sprawozdania przeznaczone dla Połączonego
Systemu Ewidencji Danych o Przeciwniku, w tym
były także dane osobowe ludzi, których inwigilowała. Gdyby któregoś dnia Armia Czerwona udzieliła Polsce Ludowej tzw. "bratniej pomocy", to polowanie na "przeciwników" przez sowieckich łapaczy byłoby
jeszcze łatwiejsze niż podczas tzw. "wyzwolenia", gdy enkawudziści aresztowali
polskich patriotów, których adresy znali dzięki szpiegowskiej działalności PPR i Gwardii Ludowej. Jeśli
zatem ktoś pracował w SB albo współpracował z nią, to działał przeciw Polsce, nawet
gdyby w swej naiwności wierzył, że ― przeciwnie ― jego działanie
jest "patriotyczne". Czy ks.
Wielgus wiele zaszkodził? Nie sposób tego wiedzieć. Także on sam nie miał
możliwości oceniać rozmiaru swojego szkodnictwa. Pamiętajmy, że ten konfident, którego informacje
przed 30 laty przyczyniły się do pobicia ze skutkiem śmiertelnym Stanisława
Pyjasa, zapewne przekazał tylko informację, że obserwowany obiekt wyszedł z
tego a tego budynku i idzie po tej a tej ulicy. Mało prawdopodobne, aby esbek "od bicia"
zwierzał się donosicielowi, jaki użytek za chwilę zrobi z jego donosu ― a nuż kapusia w ostatniej chwili
ruszyłoby sumienie? Jednak skoro słynny TW "Bolek" w Stoczni
Gdańskiej był w ewidencji konfidentów tylko pięć lat i pół roku, a TW "Adam" prawie
cztery razy dłużej, to wniosek nasuwa się sam...
Bardzo nieprzekonująco wypadły kolejne sposoby reagowania
ks. bp. Wielgusa na informacje o jego współpracy z bezpieką. Zachował się nie
jak dojrzały mężczyzna, poważny człowiek i osoba światła, lecz jak uczniak,
który nie przewidział, iż jego figiel wyjdzie na jaw, a skoro wydało się, to
musi jakoś wyłgać się z tego. Nie tylko
zupełnie niedyskutowalna "argumentacja" owych dwóch Polaków z Ameryki
Łacińskiej, ale również to, co na swoją obronę powiedział sam zainteresowany, i
co w pamiętnym kazaniu podczas niedoszłego ingresu wypowiedział ks. prymas
Józef Glemp, nie brzmi przekonująco. Takim samym naciskom i pokusom byli
poddawani różni ludzie ― w tym toruński prawnik, Jan Łopuski, obecnie
emerytowany profesor UMK, który swoje przeżycia z tej dziedziny skomentował
następująco: "Wyrażenie pod
przymusem (najczęściej zresztą psychicznym) zgody na tajną współpracę z
aparatem UB
przez myślącego członka społeczeństwa o przeciętnej wrażliwości moralnej i w
pełni świadomego roli tego aparatu, musiało być przez niego odczute jako
poniżenie. [...] Zawsze podziwiałem dobre samopoczucie ludzi, co do których
mogłem mieć przypuszczenie (graniczące z pewnością), że taki cyrograf
podpisali. Niewątpliwie wynikało to trochę z ich przeświadczenia o trwałości sowieckiego imperium,
którego częścią składową była PRL, co oznaczało, że za życia nie będą się musieli rozliczać
z konfidenckiej przeszłości. [...] Moim zdaniem, jeżeli ktoś obecnie utrzymuje,
że w okresie rządów stalinowskiego UB był zmuszony do podpisania zobowiązania współpracy z UB, to ― poza zupełnie
wyjątkowymi przypadkami ― mija się z prawdą. [...] podpisanie
zobowiązania do współpracy z kontrwywiadem czy wywiadem, to nie pogardzane
»kablowanie« na kolegów w zakładzie pracy, ale zajęcie, które może być nawet
nobilitujące, Można by się z tym nawet zgodzić, gdyby chodziło o współpracę z
wywiadem lub kontrwywiadem własnego, suwerennego państwa, ale nie ze służbami
specjalnymi, ściśle powiązanymi i podporządkowanymi służbom specjalnym obcego
mocarstwa, które nasz kraj zniewala. Przyjęcie takiego zobowiązania było więc
wyrażeniem zgody na działanie sprzeczne z narodowym interesem Polski, [...]
Jeżeli więc dzisiaj próbuje się lekceważyć podpisanie SB »jakiegoś świstka« lub
paru bliżej nieokreślonych »świstków«, to takiemu rozmydlaniu sprawy należy się
kategorycznie sprzeciwić. Dorosły człowiek wie chyba, co podpisuje, a ważna
była treść tego świstka." ("Nie
byłem konfidentem", "Tygodnik Solidarność" nr 35 i 36 z 1992 r.)
Żale nad "kamienowaniem" albo wręcz
"krzyżowaniem" ks. prof. Wielgusa, wypowiadane przez duchownych i
świeckich katolików sympatyzujących z jego poglądami, brzmią podobnie mało
przekonująco (dla mnie) jak słowo "nienawiść", bardzo często używane
przez przeciwników lustracji "Macierewiczowskiej" (mam na myśli także
― ale nie tylko ― słynny wiersz Wisławy Szymborskiej wydrukowany w "Gazecie Wyborczej" w
czerwcu 1992 roku).
Smutny rekord niekonsekwencji w związku z tą sprawą należy
jednak chyba do świeckich katolików ― tych, którzy na uroczystość
niedoszłego ingresu przybyli z nastawieniem bronienia ks. bp. Wielgusa bez
względu na wszystko. Ich okrzyki "chcemy biskupa Polaka!",
świadczyły o tym, że zupełnie nie uważali na czytania mszalne podczas owej
Niedzieli Chrztu Pańskiego, a w każdym razie ― na czytanie drugie,
które zaczyna się od słów: "Wtedy
Piotr przemówił w dłuższym wywodzie: »Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma
względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i
postępuje sprawiedliwie.«." ("Dz.
Ap." 10:34-35). Zresztą, aby ich okrzyk usprawiedliwić, nie wystarczyłoby
zatkać uszy na te słowa pierwszego papieża zawarte w "Dziejach apostolskich" ― trzeba by jeszcze ponadto założyć, że Kościół jest
instytucją demokratyczną (a nie hierarchiczną), w której na urząd
arcybiskupi w Warszawie kandyduje pewien Polak ― przeciwko pewnemu
nie-Polakowi albo pewnym nie-Polakom. Jednak oczekiwanie demokratyzmu od
Kościoła nie przystoi katolikom, zwłaszcza zaś ― tym konserwatywnie
nastawionym...
Owi dzielni zamorscy obrońcy ks. prof. Wielgusa zapewne
nabrali(by) wody w usta, gdy(by) chodziło o ks. prof. Czajkowskiego, który,
owszem, reprezentuje odmienne, "postępowe" skrzydło w
Kościele. Kiedy noga powinęła się "postępowemu" księdzu, to można być
cicho, albo nawet sugerować, iż on właśnie dlatego taki postępowy, że
"oficer prowadzący" ku temu go skłaniał. Jasne, że gdy się jest ze
skrzydła "postępowego" w Kościele, można mieć "równie
dobre" (albo raczej ― "równie złe") powody, aby zachować
się tak samo, lecz na odwrót: milcząco albo głośno wyrażać satysfakcję z
kompromitacji duchownego, który jest znany jako "zachowawczy". Cóż
jednak znaczy, gdy ktoś, sam będąc duchownym, unika tej satysfakcji w obu
sytuacjach? Czy to szlachetność serca, która nie jest wrażliwa na barwę
ideologiczną współbrata w kapłaństwie, czy tylko zwyczajne stanie "ponad
podziałami", czy zaledwie pryncypialna antylustracyjność? Coś z tego
zapewne ma miejsce w wypadku ks. prof. Józefa Życińskiego, arcybiskupa
lubelskiego, który nie tylko oskarżeniami pod adresem ks. prof. Stanisława
Wielgusa, ale także spostponowaniem pamięci (nie będącego człowiekiem
religijnym) Jacka Kuronia przejął się podobnie mocno. Czas pokaże, co będzie
dalej.
Toruń,
17 stycznia 2007 r.