Konrad Turzyński

 

 

Między nimi, noblistami

 

 

<http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/archiwum/WlasnymZdaniem/art.aspx?aid=164&s=WlasnymZdaniem>

 

<http://www.asme.pl/115599746431295.shtml>

 

 

Polski noblista p. Lech Wałęsa powiedział, że gdyby to on był na miejscu p. Günthera Grassa, to zrezygnowałby z tytułu honorowego obywatela Gdańska. Czym jednak zawinił wybitny niemiecki pisarz? Tym, że służył w Waffen-SS, czy tym, że tyle lat milczał o tym? Według słów pisarza, zgłosił się ochotniczo, ale do marynarki podwodnej, lecz nie przyjęto go tam, a do Waffen SS. Rewelacja p. Grassa przypomina raczej spowiedź, aniżeli żal za grzechy, a (jak wiadomo) wśród warunków sakramentu pokuty żal jest jeszcze ważniejszy, niż spowiedź.

 

Cóż zatem gdański noblista powiedziałby innemu nobliście, a raczej noblistce, p. Wisławie Szymborskiej, która podobnie jak ów niemiecki pisarz otrzymała nagrodę Nobla za dokonania literackie? W jej wypadku "kontrowersyjna" część drogi życiowej nie dotyczy wojny, lecz raczej samej twórczości literackiej. To, że pisała wiersze wysławiające komunizm i jego idole, nie jest tajemnicą, więc noblistka nie potrzebuje niczego wyznawać. Przy tym jest niewątpliwe, że pisała ochotniczo: byli poeci, którzy pisali – nawet za czasów Stalina –  na zupełnie inne tematy. Mogłaby jednak publicznie odnieść się do swojej przeszłości raczej w formie żalu za grzechy niż w formie spowiedzi. Tak jak to uczynił pewien rosyjski pisarz (chyba nazwiskiem Kuzniecow – nie ręczę za trafność podania nazwiska, usłyszałem je przez Radio Wolna Europa w latach siedemdziesiątych), który po wydostaniu się ze Związku Sowieckiego do Wielkiej Brytanii ogłosił, że wyrzeka się całej swojej dotychczasowej twórczości literackiej, ponieważ ona została dokonana w warunkach braku wolności słowa. Choćby tylko: "Tak, sławiłam Lenina, Partię i inne czerwone bożki, nie mogę tego cofnąć, ale jest mi przykro z tego powodu. Chętnie poprosiłabym Boga o pozostawienie mnie na drugie życie (jak Julian Tuwim w jednym ze swoich wierszy), aby przeżyć je lepiej, mądrzej."

 

Czy gdański noblista odważyłby się podpowiedzieć krakowskiej noblistce, co zrobiłby na jej miejscu, z którego zaszczytu wypadałoby zrezygnować? I czy odważyłby się zaryzykować usłyszenie od niej czegoś w ramach wzajemności?  Jak noblista z noblistą... 

 

Za czasów rządu prof. Jerzego Buzka pewna pani (tym razem nie umiem sobie przypomnieć nazwiska, choć to było kilka lat temu) była rozważana jako kandydatka na stanowisko w pewnym ministerstwie. Nie na ministra, lecz troszkę niżej. Jej kandydatura nie było (jak to zwykle bywa) publicznie wiadoma – zgodnie z dobrym zwyczajem. Nagle jednak stała się wiadoma – prasa wykryła, że ta pani jako dziennikarka wzięła udział (poprzez napisanie jednego artykułu) w "marcowej" kampanii antyżydowskiej. Wkrótce potem kamery telewizyjne pokazały tę panią, jak oznajmia, że już nie ubiega się o stanowisko w ministerstwie. Dopóki ubiegała się, wiedziało o tym zapewne nie więcej niż kilkadziesiąt osób – i nikogo to nie obchodziło. O rezygnacji musiała dowiedzieć się "cała Polska" – tak jak np. o złotym medalu na olimpiadzie albo o upadku księżniczki Anny z konia. Nazwisko i twarz owej nieszczęsnej kandydatki zapewne większość polskich telewidzów słyszeli i oglądali po raz pierwszy – i ostatni... Wychynęła na jedną krótką chwilę na powierzchnię, ponad którą operują kamery i mikrofony – tylko po to, aby oznajmić, że wraca do niebytu na zawsze. Jak gdyby popełniła grzech nie do wybaczenia.

 

Dziwna jest zaiste nieformalna skala grzechów, ciągle dominująca w wielu głowach! Kolaboracja z komunizmem stale uchodzi za coś relatywnie łatwiej wybaczalnego: nawet bycie synem oficera Informacji Wojskowej jest traktowane zdecydowanie łagodniej niż bycie wnukiem jakiegoś – nie przymierzając – ONR-owca... Udział w konstruowaniu pierwszych sowieckich bomb wodorowych też pewnie łatwiej ulega relatywizacji niż służba w Waffen SS, skoro noblista Andriej Sacharow nie milczał tak długo, jak noblista Grass. A jeśli są wyjątki od tej nieszczęsnej reguły, to tylko takie, jak przypadek owej niefortunnej kandydatki. Ciągle dominuje przeświadczenie, że włoski faszyzm i niemiecki nazizm to "prawica", na dodatek o "katolickim" rodowodzie, nacechowana nienawiścią, gdy tymczasem są to podobnie jak komunizm skrajne formy socjalizmu, które wiele zawdzięczają Marksowi i wrogości do chrześcijaństwa.

 

Toruń, 16 sierpnia 2006 r.