Europa: reguła czy wyjątek?
(uaktualniona i poszerzona wersja artykułu, który – z pewnymi odredakcyjnymi skrótami – ukazał się na str. 6 w datowanym dnia 6 marca 1994 r. numerze 10(491) tygodnika "Ład", wydawanego wówczas w Warszawie; skrót całości został zamieszczony w tygodniku "Głos", nr 27(989) z 5 lipca 2003 r., zaś dwa jej rozdziały wydrukowano w dwumiesięczniku "Nowy Przegląd Wszechpolski", nr 11-12 z 2002 r., str. 32-35 i nr 7-8 z 2003 r., str. 41-43)
Polska nie dosyć
postępowa?
Zimą z roku 2000 na rok 2001 pewna Szwedka, której nazwisko umknęło mojej uwadze, ale pełniąca oficjalną rolę, wypowiedziała się na temat stopnia przygotowania Polski do członkostwa w Unii Europejskiej. Wyraziła przy tej okazji zdziwienie, a nawet oburzenie faktem, że w Polsce obowiązuje tak stosunkowo surowy zakaz dokonywania sztucznych poronień. Uznała, że to może być... jedną z przeszkód hamujących proces przyjmowania Polski do tej organizacji. (Skąd my to znamy? Podobny szantaż ze strony środowisk żydowskich, domagających się "szybkiej ścieżki re-prywatyzacyjnej" – albo nawet raczej uprzywilejowanej drogi do restytucji mienia pożydowskiego – był stosowany wobec Polski, kiedy jej władze dopiero zabiegały o członkostwo w NATO!) Odpowiedziała na to Polka, której tożsamości jak też pełnionej przez nią funkcji również nie zapamiętałem. Sedno jej odpowiedzi polegało na sugestii, że to, iż ów zakaz obowiązuje obecnie, nie znaczy, że będzie obowiązywał w przyszłości. Po zmianie składu Sejmu i Senatu z jesieni 2001 r. i po buńczucznych zapowiedziach (już na początku obecnej kadencji parlamentarnej) pewnych lewaków jawnie głoszących "marxizm-feminizm" należy poważnie liczyć się z tym, że wywiąże się kolejny etap walki o tzw. aborcję, który może tym razem zakończyć się znacznym ułatwieniem dla dokonywania legalnych sztucznych poronień w Polsce. Niemniej jednak reakcja owej Polki na zarzut postawiony przez Szwedkę jest – w świetle obowiązującego prawa – nieuzasadniona i nie do przyjęcia. W dalszym ciągu postaram się argumentować, że to nie Polska jest krajem, który należałoby z takiego powodu napiętnować.
Pomińmy już pewne intelektualne nadużycie polegające na tym, że zamazano różnicę między Unią Europejską (ówcześnie zwaną Europejską Wspólnotą Gospodarczą) a Radą Europy. To członkostwo w tej drugiej, już przez Polskę nabyte, jest obwarowane pewnymi wymaganiami dotyczącymi między innymi stopnia prawnej ochrony życia ludzkiego. Formalnie nie ma takich przeszkód, jeśli chodzi o aspirowanie do członkostwa w UE. Pomińmy – między innymi dlatego, że również tam, w Radzie Europy, stosuje się podwójną miarę: zakaz kary śmierci jest traktowany serio, zakaz aborcji (de facto) jest traktowany też na serio, ale na odwrót (ma być nie ustanawiany, lecz ewentualnie: znoszony); ponadto – Federacja Rosyjska ma spore szanse na to, że jej niechęć do zniesienia kary śmierci będzie nadal traktowana ulgowo przez owo gremium. (Kiedyś, w czasach, gdy USA za kadencji prez. Cartera posługiwały się retoryką dotyczącą praw człowieka, to włanie potężny Związek Sowiecki był traktowany bardziej zasadniczo niż maleńka, nikomu nie mogąca realnie zagrażać Albania, choć w tym drugim państwie prawa człowieka gwałcono wyraźnie bardziej intensywnie niż w Sowietach...). Pomińmy także inny bardzo ważny problem, czy warto zabiegać o członkostwo Polski w Unii Europejskiej (a więc – być podatnymi na taki szantaż!): moim zdaniem nie należy! – ale to osobny, bardzo ważny problem, którego w niniejszym artykule nie zamierzam analizować.
Jeszcze dziesięć lat temu na taki argument, jaki przytoczyłem za szwedzką "panią-polityk" byłbym skłonny odpowiadać: NO TO CO? Jeżeli ceną za "powrót do Europy" (swoją drogą, cóż to za ZAKŁAMANE słowo: "powrót"!...) miałoby być wyrzeczenie się możliwości stosowania prawa karnego do ograniczenia zasięgu tragicznej plagi aborcji, do ochrony najbardziej bezbronnych spośród wszystkich ludzi, to może nie warto? Może lepiej byłoby nam stowarzyszyć się nie z "Europą" lecz z Antarktydą i zapatrzeć się raczej na sympatyczne, poczciwe pingwiny, niż na "eleganckie, tryskające energią, doskonale urządzone kobiety Zachodu, które [...] bez wahania niszczą dziecko, jeśli stanie im na drodze do »pełnej realizacji«", na "piękne, pachnące, zadowolone z siebie istoty, o których myślimy z podziwem »Europejki«"? Przytoczyłem tu słowa red. Ewy Polak-Pałkiewicz z artykułu pt.: "Fatalizm" ogłoszonego w tygodniku "Młoda Polska" z 8 grudnia 1990 r., a od siebie dodam: czy przyjęcie (nas) w poczet "Europejczyków" nie jest aby formą przyjęcia (przez nas) "łapówki" za zgodę na kompromis moralny?
Czy nie przypominamy w takiej postawie króla Heroda? Wbrew pozorom nie rzeź niewiniątek (por.: "Ewangelię wg św. Mateusza" 2:16) mam tu na myśli (choć słusznie można by takie porównanie też uczynić!), ale ofiarowanie głowy Jana Chrzciciela (por.: "Ewangelię wg św. Mateusza" 14:6-13 i "Ewangelię wg św. Marka" 6:17-28) dla zyskania lub utrzymania względów kur... tyzany. (Zresztą te dwa porównania dotyczą dwóch różnych Herodów: Heroda Wielkiego w przypadku rzezi niewiniątek oraz jego syna, Heroda Antypasa, w przypadku ścięcia Jana Chrzciciela.) A poza tym: czy owa "łapówka" nie jest aby śmiesznie mała, nawet za coś znacznie mniejszego niż utrzymanie prawnej możliwości aborcji (praktycznie) na życzenie? Można mocno w to wątpić. Od dłuższego czasu dziwiło mnie, jak mogą nasi i cudzoziemscy piewcy "nowoczesności", "postępu", "Europy", "New Age" (i Pan Bóg raczy wiedzieć, czego jeszcze) przyganiać polskiemu tzw. ciemnogrodowi i szantażować fascynujących się (zachodnią) Europą Polaków, skoro nie tylko do Rady Europy, ale "nawet" do EWG należała – i do UE należy – Irlandia, w której nie tylko sztuczne poronienia zostały postawione poza prawem, ale także pornografia i (aż w konstytucji!) rozwody. Może ktoś powie – no tak, ale ci Irlandczycy to – taki sam jak Polacy – zacofany, katolicki, pijacki, fanatyczny (IRA!) naród! (Bodajże tylko o nich jest w USA podobnie wiele złośliwych dowcipów jak o nas...)
Obecnie w Polsce już wreszcie obowiązuje tzw. ustawa antyaborcyjna (wprawdzie ułomna, bo niekonsekwentna, toteż nie zadowalająca żadnej ze stron namiętnego sporu), a zarazem – od dnia 10 lipca 1993 roku – Polska jest związana ratyfikowaną przez właściwe władze RP umową międzynarodową, a mianowicie Europejską Konwencją Praw Człowieka (to jest pierwotna, krótsza od obecnej i dlatego poręczniejsza nazwa owej umowy międzynarodowej). Tymczasem bardzo wzmocnione w aktualnym składzie Zgromadzenia Narodowego środowiska "postępowe" zamierzają już po raz drugi zmienić ową ustawę antyaborcyjną w kierunku znacznego (być może aż do zakresu określonego w poprzedniej regulacji prawnej z 1956 r.) rozszerzenia wyjątków od karalności dokonywania sztucznych poronień czyli TAK ZWANEGO "przerywania ciąży". Warto więc, aby wszyscy zainteresowani w naszym kraju pamiętali, co wynika z zestawienia tych dwóch faktów.
Właśnie dopiero w związku z podpisaniem wspomnianej Konwencji przez polskiego ministra spraw zagranicznych, sprawdziłem, jak prawo nienarodzonych do życia jest tam uregulowane. Nie ma, co prawda, explicite wyrażonego zakazu aborcji ("Każda osoba ma prawo do poszanowania swojego życia. To prawo jest chronione przez normy prawne, i to już od chwili poczęcia. Nikt nie może być samowolnie pozbawiony życia." – jak głosi ust.1 artykułu 1 podpisanej w San José‚ 22 listopada 1969 r. Amerykańskiej Konwencji Praw Człowieka, która dotychczas nie weszła w życie), ale jest jednoznaczny zakaz wyrażony implicite, a mianowicie poprzez enumeratywne wyliczenie czterech wyjątków, które nie są traktowane jako sprzeczne z tą Konwencją przypadki zadawania śmierci ludziom. Ustęp pierwszy artykułu drugiego pozostawia jeden wyjątek w zakresie UMYŚLNEGO odbierania życia – jest to: 1° egzekucja wyroku śmierci w tych krajach, w których prawo jeszcze nie zniosło możliwości wymierzania takiej kary przez sądy. Ustęp drugi artykułu drugiego formułuje pozostałe trzy wyjątki, odnoszące się do NIEUMYŚLNEGO zadawania śmierci (prawnicy powiedzieliby zapewne: z zamiarem ewentualnym). Są to: 2° odparcie nielegalnej przemocy przeciwko komukolwiek (punkt a), 3° pokonywanie oporu (legalnie aresztowanej) osoby w chwili jej zatrzymywania albo dla zapobieżenia jej ucieczce (punkt b) i 4° legalne tłumienie zamieszek lub powstania (punkt c). Poza tym obowiązuje zasada, że "nikt nie może być umyślnie pozbawiony życia".
Już widzę jednak oczyma
wyobraźni karne konsylia (albo może raczej: zdyscyplinowane kohorty?) "uczonych
w piśmie" (może nawet prawników?), którzy zaczną dowodzić, że nie chciane
dziecko w brzuchu zdumionej mamusi jest SPRAWCĄ "nielegalnej przemocy" wobec
niej, albo – co już się zdarzało – że nie jest człowiekiem... W Stanach
Zjednoczonych Ameryki zaszła ciekawa zbieżność liczbowa. Sąd Najwyższy
stosunkiem głosów 7:2 orzekł, że pewne kategorie ludzi nie są osobami w
rozumieniu konstytucji USA, a więc można je bezkarnie zabić. Pierwszy raz w
1857 r. – odnośnie Murzynów, którzy mogą być traktowani na równi ze
zwierzętami przez swoich "właścicieli", drugi raz w 1973 r. – odnośnie
dzieci w brzuchach swoich matek, które do porodu są "właścicielkami" tych dzieci
i mogą w tym czasie zrobić z nimi, co zechcą. W niewiele lat po pierwszym
orzeczeniu kolejne poprawki (13, 14 i 15) do konstytucji USA sprawiły, że to
orzeczenie stało się bezprzedmiotowe. Drugie nadal obowiązuje, bo zabrakło "woli
politycznej" do stosownych poprawek. Nic dziwnego, dzieciaki w wieku prenatalnym
to nie to co Murzyni, którzy, chociaż w niewoli, ale mieli możliwość się
zbuntować. Nie mogą głosować, pikietować przed Kapitolem ani Białym Domem (jak
np. pacyfiści, anarchiści, homoseksualiści, ekologiści itp.), w ogóle – niewiele
mogą. A ci, którzy popierają utrzymywanie "prawa" do aborcji, to
wyłącznie tacy ludzie, którzy sami już nie padną jej ofiarą.
Konwencja o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności
sporządzona w Rzymie dnia 4 listopada 1950 r.(fragmenty – zaczerpniete z jednolitego brzmienia tego aktu prawnego, tj. po łącznym uwzględnieniu: Dz. U. nr 61/1993 poz. 284; Dz. U. nr 36/1995 poz. 175, 176 i 177; oraz Dz. U. nr 147/1998 poz. 962)
Który kraj postawić pod
pręgierz?
Gdy francuski ksiądz Jean Toulat wydał w latach siedemdziesiątych książkę "Sztuczne poronienie, wyzwolenie czy zbrodnia?" (Éditions du Dialogue, Paryż 1978) i w jej rozdziale ósmym porównał proceder tzw. przerywania ciąży do masowej eksterminacji dokonywanej przez hitleryzm, nie było – o ile wiem – protestów środowisk żydowskich urażonych samą możliwością zestawienia Szoah z jakąkolwiek inną zbrodnią. Nie było też takich protestów po artykule "Bezgłośny holocaust" o. Johna Powella w lutowym numerze "New Covenant" z 1980 r. Ale owszem, takie protesty rozległy się dopiero, gdy w czerwcu 1991 r. w Polsce papież-Polak "dopuścił się" takowego porównania. To, jak też domniemanie, jakoby Polacy byli w znacznym stopniu współodpowiedzialnymi za zagładę Żydów, rozlegało się nieraz we Francji, tak jakby tam nie było tzw. "szmalcowników" podczas okupacji hitlerowskiej. To we Francji zaraz po wyborze obecnego papieża ukazał się złośliwy dowcip rysunkowy czyniący aluzję do tego, że papież należy do narodu pijaków (co niestety jest prawdą, ale okazja do wypowiedzenia tej prawdy była szczególnie niegodziwie wybrana!). Po pamiętnym jasnogórskim kazaniu prymasa Glempa z sierpnia 1989 r. inny "dowcipniś" we Francji zamieścił w gazecie rysunek przedstawiający obóz zagłady w Oświęcimiu z karmelitankami w roli strażniczek i z ks. prymasem Józefem Glempem na hamaku. Gdy w Polsce dopiero miało dojść do uchwalenia jakiejkolwiek, nawet niekonsekwentnej, ustawy delegalizującej sztuczne poronienia, już znów zaczęto wyszydzać Polskę jako kraj maryjnych świętoszków, ciemnych klerykałów, inkwizytorów, wrogów Europejskości, Humanizmu, Nowoczesności, Postępu i innych neopogańskich "cnót", a przy okazji – także jako ojczyznę ksenofobów w ogóle i antysemitów w szczególności (tak jakby np. we Francji nie było wrogości do Semitów, tj. głównie do Arabów – i nadal do Żydów).
Warto pamiętać, że ojcowie i dziadowie tych, którzy dziś chcą zagłuszyć smutną prawdę o milionach mordowanych co roku nasciturusów, bardzo długo bronili się przed uwierzeniem w równie smutne prawdy o dwóch innych ludobójstwach: stalinowskim i hitlerowskim. W to drugie zaczęto dowierzać (nawet wśród części Żydów amerykańskich) dopiero w jakiś czas po upadku III Rzeszy Niemieckiej, to pierwsze musiało doczekać się najpierw książek Sołżenicyna i jeszcze potem tzw. głasnosti. Niedowiarkami na ogół nie byli osobnicy owładnięci ideologiami totalitarnymi. Często byli to po prostu ludzie, kierujący się zasadą: skoro wygodniej milczeć, to najlepiej nie wierzyć. Na tej samej zasadzie nie tylko wśród Anglosasów z lat czterdziestych, ale nawet wśród Polaków z lat siedemdziesiątych można było – nawet, gdy pochodzili z przedwojennych Kresów Wschodnich – spotkać (mnie się to zdarzyło) takich, którzy, owszem, słyszeli o zarzucie dotyczącym zbrodni katyńskiej jako o skierowanym przeciwko Sowietom, ale nie wierzyli weń; tacy Anglosasi woleli wierzyć "Uncle Joe" ("Wujowi Ziutkowi" czyli Stalinowi), a owi Polacy zakładali, że SŁOWIAŃSKIE państwo nie byłoby zdolne do takiej nikczemności, i to jeszcze na szkodę pobratymczego (bo też SŁOWIAŃSKIEGO) narodu polskiego... Na szczęście, nie wszyscy Anglosasi i nie wszyscy Polacy byli aż tak naiwni...
A może to nie Polskę trzeba dziś wytykać palcem, gdy chodzi o sztuczne poronienia, lecz właśnie kraje zachodnie? Niestety, Polskę też (zwłaszcza za okres, kiedy za obowiązującą uważano ustawę z 1956 r., legalizującą tzw. "przerywanie ciąży"), ale bez umiaru permisywna Holandia, "najstarsza córa Kościoła" Francja, bogata aż do nieprzyzwoitości Szwajcaria i "arcykatolicka" Hiszpania – to również obszary GIGANTYCZNEGO GINEKOLOGICZNEGO HOLOCAUSTU! Z punktu widzenia "dyktatury większości" to Irlandia jest wyjątkiem w (całej) Europie, od Atlantyku po Ural. Ale z punktu widzenia NORMY prawnej zawartej we wspomnianej Konwencji, to Irlandia reprezentuje REGUŁĘ, a wszystkie inne państwa – strony tej umowy w takim lub innym stopniu stanowią WYJĄTKI od tej reguły, która mówi, że zakaz "nie zabijaj" chroni także tego człowieka, który dopiero oczekuje na swoje narodziny, nasciturusa właśnie. (Dokładniej mówiąc, wyjątkami nie są kraje, lecz ich systemy prawne: to, że gdzieś np. kradzieże są karalne, nie znaczy, że nie ma tam złodziei.)
Pewien dziennikarz, komentując jesienią 1992 roku w Polskim Radiu (audycja "To był dzień" w Programie III PR) podpisanie przez Polskę wspomnianej konwencji, wyraził był satysfakcję z tego, że nadchodzi ograniczenie suwerenności RP. Jeśli chodzi o kontrolę międzynarodową mającą powściągnąć łamanie praw człowieka przez państwa lub za ich zgodą, to ograniczenie (częściowe!) suwerenności jakiegokolwiek państwa jest rzeczą słuszną. Lecz w świetle normy zawartej w art. 2 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka to właśnie przeciw permisywnym państwom – stronom tej umowy międzynarodowej można i należy wykorzystać owo ograniczenie suwerenności! Art. 33 tej samej Konwencji pozwala, aby każde państwo będące jej stroną mogło oskarżyć inne takie państwo przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka na przykład o to, że wewnętrzne prawo w tym (oskarżonym) państwie nie jest dostosowane do Konwencji, skoro dopuszcza legalność aborcji i w ten sposób ogranicza prawo do życia bardziej, niż to przewiduje art. 2 Konwencji. Można by było zatem skierować taką skargę zarówno przeciw Polsce (przynajmniej dopóty, dopóki obowiązywała ustawa z 1956 r. dopuszczająca legalność sztucznych poronień), jak przeciwko Włochom, tak przeciw Czechom jak przeciwko Wielkiej Brytanii.
Jakiś czas temu grupa ówczesnych posłów Akcji Wyborczej Solidarność wystąpiła wobec rządu polskiego z wnioskiem, aby ten rząd wszczął postępowanie przeciwko Królestwu Niderlandów z powodu naruszenia w tym państwie EKPC poprzez zalegalizowanie eutanazji. Należało wtedy pójść "za ciosem" i stworzyć wreszcie precedens pokazujący, że norma chroniąca życie nasciturusów – osób jeszcze bardziej bezbronnych niż nieuleczalnie chorzy (którzy podobno, aby mogło dojść do legalnej ich eutanazji, muszą wyraźnie wyrazić wolę skrócenia swojego życia – ale któż to sprawdzi post factum?...) przestanie być martwą literą prawa międzynarodowego! Niestety, AWS wolała zużyć się, w bezprzykładnym tempie, jako środowisko skłócone wewnętrznie i lojalne bardziej wobec sił jej ideologicznie (wydawałoby się...) obcych, niż wobec własnego elektoratu...
A więc oskarżać czy nie? Nad tym niech myślą ci, od których to bezpośrednio zależy. Jan Paweł II przemawiając do parlamentarzystów polskich popierających projekt ustawy antyaborcyjnej powtórzył pogląd podzielany także przez niektórych przeciwników katolicyzmu: "JAK DŁUGO NIE ZMIENICIE POSTAWY WOBEC ŻYCIA NIENARODZONEGO, TAK DŁUGO NIE MÓWCIE O PRAWACH CZŁOWIEKA". A nie żyjaca od kilku lat najsławniejsza Albanka, Agnieszka Gonxha Bojaxhia (czyta się: "...Gondża Bojadżja") czyli matka Teresa z Kalkuty, otrzymując pokojową nagrodę Nobla, przestrzegła jeszcze mocniej: "NAJWIĘKSZYM ZAGROŻENIEM DLA POKOJU NA ŚWIECIE JEST ZABIJANIE DZIECI W ŁONACH MATEK". Stawka jest doprawdy wielka.
Kilka lat temu zmiana Kodeksu Etyki Lekarskiej, wyraźnie ustanawiając ochronę życia dzieci oczekujących na narodziny, wyprzedziła tzw. ustawę antyaborcyjną. Wówczas podniósł się niesamowity lewacki wrzask, że oto organizacja zrzeszająca polskich lekarzy... naruszyła prawo (tak jak gdyby nie zniesiona jeszcze doówczas ustawa z 1956 r. nie tylko legalizowała, ale – co, jak wiadomo, nie jest prawdą – NAKAZYWAŁA dokonanie sztucznego poronienia, ilekroć ciężarna kobieta zażyczy sobie tego!). Zaangażowano rozmaite autorytety aż do Rzecznika Praw Obywatelskich włącznie. Jednak dlaczego właśnie jakiekolwiek pro-aborcyjne zmiany czy to w Kodeksie Etyki Lekarskiej, czy to w ustawach, nie miałyby zostać zaskarżone jako sprzeczne – co zostało unaocznione powyżej – z Europejską Konwencją Praw Człowieka? Dlaczego o tym milczą autorytety prawnicze – nie tylko te laickie, ale (poniekąd) także katolickie?
Kwestia
konstytucyjna
W dniu 28 maja 1997 r. Trybunał Konstytucyjny wydał orzeczenie (sygnatura akt K. 29/96), w myśl którego sztuczne poronienie jest w zasadzie naruszeniem normy konstytucyjnej. Jest interesującym, że orzeczenie zapadło jeszcze "pod rządami" stalinowskiej albo, jak kto woli nazywać, bierutowskiej konstytucji z 22 lipca 1952 (Dz. U. nr 33/1952, poz. 232, ale – w brzmieniu uwzgledniającym 25 jej późniejszych zmian, tj. w brzmieniu uważanym za obowiązujące od dnia 13 lutego 1993 r. – Dz. U. nr 7/1993, poz. 33) i z powołaniem się na nią, chociaż nie ma w niej przepisu mówiącego o prawie do życia. TK miał do dyspozycji jedynie następujące przepisy: art. 1 ("Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej."), art. 67 ust. 2 ("Obywatele Rzeczypospolitej Polskiej mają równe prawa bez względu na płeć, urodzenie, wykształcenie, zawód, narodowość, rasę, wyznanie oraz pochodzenie i położenie społeczne.") oraz art. 79. ust. 1 ("Małżeństwo, macierzyństwo i rodzina znajdują się pod opieką i ochroną Rzeczypospolitej Polskiej. Rodziny o licznym potomstwie państwo otacza szczególną troską."). Odrzucając budzącą największe emocje możliwość tzw. "aborcji na życzenie" (uzasadnianą trudnymi warunkami życiowymi i sytuacją osobistą) nawet nie powołał się zasadę równości praw. I słusznie, bo równości praw nie było przed ani po zmianie wynikającej z orzeczenia Trybunału! Nie było jej także ani przed ani po zmienie ustawy, uchwalonej w 1996 r. po lewicowej kampanii pro-aborcyjnej! Skoro gwałcicielowi grozi najwyżej odsiadka, zaś dziecko poczęte z gwałtu może być legalnie, chociaż bez sądu, skazane na śmierć, albo skoro za zamordowanie dziecka nienarodzonego liczącego więcej niż 12 tygodni grozi kara dwóch lat więzienia, pdczas gdy za niejedną kradzież ryzykuje się więcej, to lepiej nie mówić o "równości praw"... Natomiast TK mógł – ale nie zechciał – powołać się na Europejską Konwencję Praw Człowieka, która nie wiązała jeszcze Polski w momencie wejścia w życie bardziej restrykcyjnej ustawy, ale wiązała już Polskę wtedy, kiedy lewacy przegłosowywali swoją poprawkę przywaracającą "aborcje na życzenie"... Gdyby ta sprawa wróciła do TK i gdyby ów Trybunał uznał, że powinien rozpatrzeć ją z punktu widzenia konstytucji z 2 kwietnia 1997 (Dz. U. nr 78/1997, poz. 483; moim zdaniem – piszę o tym w innym miejscu – jedyną prawowitą konstytucją Polski była nieprzerwanie i jest nadal Konstytucja Marcowa z 1921 r. – w brzmieniu nie zmienionym od dnia 4 sierpnia 1926 r,. por.: Dz. U. nr 44/1921, poz. 267 i Dz. U. nr 78/1926, poz. 442 – ale właśnie z jej, Konstytucji Marcowej punktu widzenia – por. art. 95 ust. 1 i art. 96 ust. 1 – ochrona prawa do życia jak również zasada równości wobec prawa są cenione nie mniej niż z punktu widzenia "konstytucji" z 1997 roku!), to doszedłby jeszcze argument z przepisu o prawie do życia. Wbrew temu, co zarzucali owej nowej konstytucji (jeszcze przed jej zatwierdzeniem przez referendum) niektórzy jej "kościelni" krytycy, art. 38 (mówiący, że "Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia") nie tylko nie zaniedbuje, ale wręcz WYMUSZA ochronę także dla życia dzieci poczętych, ale jeszcze nie urodzonych.
Ktokolwiek chciałby, np. przed Trybunałem Konstytucyjnym, dowieść, że ustawa; która dopuszczałaby bezkarność aborcji, jest zgodna z tą nową konstytucją, musiałby najpierw przekonać TK, że dziecko przed narodzeniem (albo przed upływem określonej ilości dni od swojego poczęcia) jeszcze nie jest człowiekiem! Ten sam przepis konstytucyjny wyklucza też eutanazję i karę śmierci! Ci, którzy są niezadowoleni z niego, że tam nie ma (papieskiego) sformułowania o prawie do życia "od poczęcia do naturalnej śmierci", nie mają racji tak samo, jak ci, którzy uważaliby, że życie rudowłosych albo np. ekspedientek nie jest należycie zabezpieczone, bo w konstytucji nie zostało powiedziane, że ochrona przysługuje wszystkim bez względu na kolor włosów albo na wykonywany zawód. Moim zdaniem, i dziecko w macicy, i nieuleczalnie chory, i najgorszy zbrodniarz, i rudzielec, i ekspedientka – wszyscy oni są objęci dobrodziejstwem art. 38 konstytucji.
Akurat ten przepis nie
przesądza, że ta ochrona powinna być jednakowa dla wszystkich ludzi (a
nie np. za zabicie dorosłego – do dożywocia, a za zabicie dziecka np. do 12
tygodnia rozwoju płodowego – do dwóch lat). Jednak o jednakowości ochrony
stanowi inny przepis tej nowej konstytucji, a mianowicie art. 32
("Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania
przez władze publiczne. Nikt nie może być dyskryminowany [...] z jakiejkolwiek
przyczyny."). Głosowałem przeciwko nowej konstytucji, ale nie z
powodu "aborcji", bowiem pod tym względem – właśnie jako zdecydowany
zwolennik prawnego zakazu sztucznych poronień – nie mógłbym takiej
ustawie zasadniczej niczego zarzucić! Jeśli ktoś udowodni, że w tym stanie
prawnym aborcja jest dopuszczalna w Polsce (może jako "odpieranie bezprawnej
napaści", co?), to powinien wreszcie otrzymać nagrodę Nobla w dziedzinie
literatury (science fiction) i dostać
się do "Księgi Guinessa" (za rekord absurdu)!!! W Polsce
przynajmniej sytuacja konstytucyjna jest lepsza niż w USA pod tym względem.
Jednakże pewne podobieństwo do sytuacji prawnej w USA też występuje: w
Polsce za nielegalne zabicie dziecka przed jego urodzeniem można "dostać" do
dwóch lat więzienia, za nielegalne zabicie zwierzęcia – tyle samo. I w Polsce, i
w Stanach Zjednoczonych Ameryki dziecko przed urodzeniem jest osobą w rozumieniu
prawa tylko warunkowo i do pewnego stopnia.
Andrzeja Frycza
Modrzewskiego gorszyła podobna niesprawiedliwość. W sławnym dziele "O
naprawie Rzeczypospolitej", dokładniej – w trzecim rozdziale księgi
drugiej (zatytułowanej: "O prawach") ten autor, czyli jeden z
najwybitniejszych ludzi polskiego Odrodzenia, już w połowie szesnastego stulecia
upominał się o to, aby znieść jaskrawą niesprawiedliwość polegającą na tym, że
za zabójstwo szlachcica groziła kara surowsza niż za zabójstwo nie-szlachcica, a
zarazem kara za zabójstwo była surowsza dla zabójcy będącego nie-szlachcicem
aniżeli dla zabójcy będącego szlachcicem: "Jakże tedy można będzie uznać za
dobre prawo, które by nie było w tej samej mierze korzystne dla całej
Rzeczypospolitej, które by nie nagradzało takiej samej cnoty takimi samymi
nagrodami ani takimi samymi karami nie karało takich samych przestępstw,
popełnianych w ten sam sposób przez różnych ludzi, ale jednym zbytnio pobłażając
popuszczałoby wodzów do grzeszenia, a innym wyznaczając najsroższe kary
odejmowałoby możność bronienia się przed krzywdą? [...] Na Boga nieśmiertelnego,
czyż to nie tak, jak gdyby dla tych dwu rodzajów ludzi chciało się mieć dwie
różne rzeczypospolite, i to tak od siebie odległe, że z żadnej z nich nie
masz dostępu do drugiej, że żadna od drugiej pomocy nie potrzebuje, że
mieszkańcy żadnej ani się ze soba nie stykają, ani nie znają, że wreszcie ni im
woda wspólna, ni powietrze, ni słońce. Czyż nie jest jakimś potwornym dziwem
to, co się u nas praktykuje, że mianowicie z tych samych ludzi, mieszkających
pospołu w jednej rzeczypospolitej, jedni za to samo płacą głową, za co innych
traktuje się najbardziej pobłażliwie? I nie można mieć nadziei, żeby
Rzeczpospolita, w której panuje takie prawo, że ktoś jest panem twojego
życia i śmierci, ty zaś z lęku przed śmiercią musisz znosić od niego wszystkie
krzywdy i zniewagi; gdzie dla niego jest żartem i igraszką zabić ciebie, podczas
gdy tobie poczytuje się zabicie go czy poranienie za zbrodnię główną – żeby taka
Rzeczpospolita zmierzała do tego celu, dla którego powstają ludzkie
społeczności, a to, aby wszyscy obywatele mogli żyć spokojnie i szczęśliwie.
[...] Tak samo i prawa istnieja, aby karaly wystepki winowajców jedną miarą i
jednakowo troszczyły się o pożytki, spokój i całość wszystkich. A dla
osiągnięcia tego nie znaleźć bodaj drogi stosowniejszej jak ta, gdy się będą
stosowały do owej zasady, wedle której winniśmy tak czynić innym, jak
chcielibyśmy, by nam czyniono. To bowiem jest zasada, która – jakoby z nieba
zesłana – przylgnęła do naszej natury i którą Chrystus, zbawiciel nasz,
tylokrotnie wypowiedział dla poprawy naszego żywota i naszych uczynków.
[...] Nikt nie uważa, że Bóg pozbawiony jest wolności dlatego, że grzeszyć
nie może, przeto niech nikt nie sądzi, że swoboda jego jest ograniczona, jeśli
prawa i surowe kary odejmują mu wolność grzeszenia. [...] Tak tedy, myślę,
rozważanie to mogę zakończyć, że dla wszystkich żyjących w tej samej
rzeczypospolitej i winnych tych samych przestępstw ta sama powinna być kara.
[...] Ową zaś różność praw, wedle której zabójca plebejusza karany jest
dziesięcioma grzywnami, zabójca zaś szlachcica stoma albo śmiercią, wymyślił
tyran, a nie mądry prawodawca; dlatego trzeba ją wygnać z dobrze urządzonej
rzeczypospolitej i zatrzeć wszystkie jej ślady w ludzkiej pamięci." (cyt.
za: Andrzej Frycz Modrzewski, "Wybór pism", Ossolineum,
Wrocław 1977, str. 124-128 i 132; pogrubienia moje – K.T.) Jakże chętnie
ówcześni propagandziści (w tym wypadku – za pośrednictwem systemu PRL-owskiej
oświaty), w szczególności zaś – rozmaici ówcześni towarzysze, obecnie znani jako
"autorytety moralne" (zwykle kojarzące się z Unią Demokratyczną i potem z Unią
Wolności), zachwalali Frycza Modrzewskiego jako sztandarową postać zwalczającą
feudalizm i Kościół (Katolicki)! Nie myśleli chyba wówczas o tym, że kręcą bat
na siebie jako przyszłych rzeczników "prawa do aborcji"... Andrzeju Fryczu
Modrzewski! Chociaż przez znaczną część swego doczesnego życia byłeś
protestantem, módl się za nami, biednymi katolikami...
Wobec nowej ofensywy lewactwa
Środowiska najbardziej
lewackie w obecnej koalicji rządowej zamierzały już na wiosnę 2002 r. rozpocząć
konkretne starania o zrealizowanie swoich zapowiedzi przedwyborczych z
lata 2001 r. w tej dziedzinie. Jeszcze zimą owego roku niedawno 100
"autorytetek moralnych" zaapelowało o przywrócenie legalności sztucznych
poronień. Spis nazwisk sygnatariuszek tego apelu widnieje w "Naszym Dzienniku", nr 58(1251) z 9-10 marca 2002 r.
na str. 28 w nie podpisanym tekście, zatytułowanym "Hańba".
(Wśród sygnatariuszek owego apelu jest poetka-noblistka, Wisława
Szymborska – ta sama osoba 8 lutego 1953 r. podpisała się także pod innym
apelem, który nazwiskami krakowskich literatów wspierał "władzę ludową" w pewnym
przedsięwzięciu, również godzącym w ludzkie życie – wówczas chodzilo o
proces "sądowy" przeciwko grupie krakowskich duchownych, zakończony m. in. także
wyrokami orzekającymi karę śmierci. Przypomniał o tym kompromitującym polską
noblistkę fakcie dr Stanisław Krajski w artykule pt. "Zabić
księży" w "Naszym Dzienniku", nr
24(1217) z 29 stycznia 2002 r. (str. 15). Jak widać, noblistka noblistce nie
równa... Czyżby lekceważący stosunek do cudzego życia był
ponadczasowym "imponderabilium" tej
wybitnej artystki?) Wpisały się tym samym do scenariusza jako żywo
naśladującego poczynania "czarnej sotni": kiedyś, gdy było źle, winien był Żyd i
mason, więc wzywano do dyskryminacji, albo wręcz do pogromów – teraz jako kozły
ofiarne mają służyć nasciturus i
chyba... broniący go ojciec Tadeusz Rydzyk z Radia Maryja. Z ta tylko
różnicą, że zamiast: "biej jewrieja, spasaj Rossiju!" woła się: "mój
brzuch należy do mnie!", a rolę Cesarstwa Rosyjskiego pełni inne imperium,
znane jako Unia Europejska.
Duchowe powinowactwo między
tymi dwoma rodzajami odwracania uwagi opinii publicznej od tego, co istotne,
jest niedostrzegalne dla ludzi, ktorzy nie umieją (albo nie chcą?) zrozumieć, że
walka "punków" i anarchistów przeciwko "skinheadom", przejawiająca się w
gryzmoleniu na murach napisów w rodzaju "gegen Nazis" albo "Anti-Nazi
Front", w rzeczywistości polega na zwalczaniu socjalizmu (np.
hitlerowskiego) przez socjalizm (np. trockistowski), czyli jednej
odmiany lewactwa przez inną odmianę lewactwa. W terminologii ewangelicznej
to się nazywa od dawna "wypędzaniem diabła za pomocą Belzebuba"! (Por.:
"Ewangelię wg św. Mateusza" 12:24, "Ewangelię wg św.
Marka" 3:22 albo "Ewangelię wg św. Łukasza" 11:15.) Tego
zdają się nie rozumieć nawet dyżurne "autorytety", od czasu do czasu włączające
się w kampanie w stylu "anti-nazi"; owe "autorytety" nie wiedzą (albo nie
chcą wiedzieć?) także tego, że ich bożek – Unia Europejska, pomimo "nowomowy"
ziejącej "tolerancją", jest w niemałej mierze i pod rozmaitymi względami
dziedziczką również narodowo-socjalistycznej (tak, tak: hitlerowskiej!) lewicy,
a zarazem – przepoczwarzonym (= eurokomunistycznym) Związkiem Sowieckim, który
wreszcie "pokojowo" dosięgnął Atlantyku – dzieki wygraniu (zimnej)
wojny. Pomijam już taki
"drobiazg", że owi "antyfaszyści" stosują epitety "nazizm" i "faszyzm" po prostu
wobec tych, których nie lubią, choćby ci ostatni z nazizmem, faszyzmem ani
jakimkolwiek innym socjalizmem dokładnie nic wspólnego nie mieli...
Wystarczy być konsekwentnym katolikiem, wystarczy nie być zachwyconym Unią
Europejską, wystarczy w sprawach dotyczących: chorych na AIDS, aborcji, zbrodni
w Jedwabnem albo innej, właśnie powszechnie dyskutowanej, wyrażać zdanie, które
nie spełnia wymagań "politycznej poprawności". Nie warto chyba, wobec
takiego poziomu rozeznania u adwersarzy, zastanawiać się nad tym, jak obóz
"pro choice" poradzi sobie z arytykułem 2 EKPC (jego brzmienie
pozostało od ponad pół wieku nie zmienione, chociaż zmieniła się nazwa owej
umowy międzynarodowej). Oni zawsze znajdą jakieś wyjście, przynajmniej jedno
spośród nastepujących dwojga. Otóż ci bliżsi ortodoksji marxizmu-feminizmu
zapewne zaczerpną inspiracji u swojego ideologicznego pra-pradziadka, Jerzego
Hegla, mistrza (ba, twórcy!) DIALEKTYKI, który już w 1801 roku zasłynął
pewnym powiedzeniem (odnoszącym się do rozbieżności miedzy astronomią a jego
urojeniami na jej temat): "Skoro fakty przeczą teorii, to tym gorzej dla
faktów". Można by to sparafrazować na użytek Lewicy tak oto: "skoro prawo
międzynarodowe (ach, "europejskie"!) stoi na przeszkodzie naszym
proaborcyjnym zamiarom, to tym gorzej dla owego prawa". Jednak ci mniej
ortodoksyjni, a bardziej modni (i bardziej oczytani), idący z duchem New
Age (= New AIDS – ?), nie będą spierali się ze swymi zachodnioeuropejskimi
"braćmi", lecz raczej pójdą ich śladem, tzn. przypomną sobie na przykład inne
słynne zdanie, które zapisał w jednej ze swych powieści Teodor Dostojewski:
"jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno". POSTMODERNISTYCZNA (czyli
całkowicie "au courant" i "en vogue") parafraza tego cytatu
brzmiałaby na pewno nastepująco: "skoro nie ma prawdy obiektywnej, to
wszystkie opinie są równouprawnione". A skoro wszystkie, to również ta, że
EKPC wcale nie zabrania sztucznych poronień ani eutanazji. Tym małym
człowieczkom w brzuchach swoich mamuś jest jednak obojętne, czy pozwala się je
zabijać dialektycznie, czy postmodernistycznie! I nic
dziwnego.
O
co tyle rabanu? Istotę przedmiotu
sporu o treść przepisów prawnych regulujących legalność jednych i
nielegalność innych sztucznych poronień można bardziej wyraziście dostrzec w
poniższej tabeli, przedstawiającej normy w tym zakresie w minionych ponad
siedemdziesięciu latach. Zaznaczam, że abstrahuję tu od dwóch
następujących spraw: 1) przepisów
stanowionych podczas II wojny światowej przez obydwa mocarstwa okupujące obszar
Rzeczypospolitej (nie znam tych przepisów, wiem tylko ogólnie, że
niemiecki okupant na terenie tzw. Generalnego Gubernatorstwa szerzej niż
na terenie Rzeszy Niemieckiej tolerował sztuczne poronienia, a to ze względu na
zamierzoną depopulację polskiego narodu "pod-ludzi"); 2) prawowitości władz
stanowiących przepisy na obszarze Polski po II wojnie światowej oraz
konstytucyjnego umocowania owych przepisów (jest to kwestia sama w sobie
interesująca i doniosła, ale wykraczająca poza ramy niniejszego, i
tak już obszernego tekstu). Tablica odnosi się jedynie
do sztucznych poronień dokonywanych za zgodą kobiety ciężarnej. By to
wyrazić w terminologii ruchu "pro choice" – tablica
pokazuje, jak daleko sięgało "prawo do aborcji" w latach 1932-2002. (Tak się
składa, że to obejmuje czas po cytowanym przeze mnie tu liście kopenhaskiego
abortera w "Wiadomościach Literackich" – po
prostu, dalej wstecz moja wiedza o regulacjach prawnych dotyczących "aborcji" na
obszarze Polski nie sięga...)
pierwszy dzień obowiązywania: | 1932:09:01 | 1956:05:08 | 1993:03:16 | 1997:01:04 | 1997:12:23 |
akt prawny: | rozporządzenie Pre- zydenta RP z dnia 11 lipca 1932 roku – kodeks karny |
ustawa z dnia 27 kwietnia 1956 roku o warunkach dopusz- czalności przerywania ciąży | ustawa z dnia 7 stycz- nia 1993 roku o pla- nowaniu rodziny, och- ronie płodu ludzkiego i warunkach dopusz- czalności przerywania ciąży oraz o zmianie niektórych ustaw | ustawa z dnia 30 sier- pnia 1996 roku o zmianie ustawy o pla- nowaniu rodziny, ochronie płodu ludz- kiego i warunkach do- puszczalności prze- rywania ciąży oraz o zmianie niektórych ustaw | obwieszczenie Preze- sa Trybunału Konsty- tucyjnego z dnia 18 grudnia 1997 r. |
Dziennik Ustaw nr: | 60/1932, poz. 571 | 12/1956, poz. 61 | 17/1993, poz. 78 | 139/1996, poz. 646 | 157/1997, poz. 1040 |
odpowiedzialność matki ciężarnej: |
art. 231 ("Kobieta, która płód swój spę- dza lub pozwala spę- dzić go innej osobie, podlega karze aresztu do lat 3") | [brak zakazu
i brak wyraźnego dozwolenia] |
art. 7 pkt 2 – przez odesłanie do art. 149a § 2
kodeksu karnego ("Nie podlega karze matka dziecka poczę- tego") |
[brak zakazu
i brak wyraźnego dozwolenia] |
[bez zmian] |
odpowiedzialność innej osoby: |
art. 232 ("Kto za zgo- dą kobiety ciężarnej
płód jej spędza lub jej przy tem udziela po- mocy, podlega karze więzienia do lat 5") |
art. 4 ("Kto dokonuje zabiegu przerwania ciąży
za zgodą kobie- ty ciężarnej, lecz wbrew przepisom art. 1, podlega karze wię- zienia do lat
3.")
art. 5 ("Kto udziela pomocy kobiecie cię-
żarnej w dokonaniu zabiegu przerwania ciąży wbrew przepi-
|
art. 7 pkt 2 – przez odesłanie do art. 149a § 1 kodeksu karne- go ("Kto powoduje śmierć dziecka poczę- tego, podlega karze pozbawienia wolnoś- ci do lat 2") | art. 3 pkt 3 – przez odesłanie do art. 152b § 1 kodeksu karnego ("§ 1. Kto za zgodą kobiety, lecz z naru- szeniem przepisów us- tawy, przerywa jej ciążę, podlega karze pozbawienia wolnoś- ci do lat 2. § 2. Tej samej karze podlega, kto udziela kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepi- sów ustawy. § 3 Kto dopuszcza się czynu określonego w § 1 lub § 2, gdy płód osiąg- nął zdolność do samo- dzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej, podlega ka- rze pozbawienia wol- ności od roku do lat 8.") | [bez zmian] |
niekaralność ze względu na ratowanie życia lub zdrowia matki: | art. 232 lit. a ("Nie- ma przestępstwa z art. 231 i 232, jeżeli za- bieg był dokonany przez lekarza i przy tem [...] był koniecz- ny ze względu na zdrowie kobiety cię- żarnej") | art. 1 ust. 1 pkt 1 lit. a ("Zabiegu przerwa- nia ciąży może doko- nać tylko lekarz, jeże- li: [...] za przerwa- niem ciąży przema- wiają [...] wskazania lekarskie") | art. 7 pkt 2 – przez odesłanie do art. 149a § 3 pkt 1 i 2 kodeksu karnego ("Nie popeł- nia przestępstwa [...] lekarz, podejmujący to działanie w publi- cznym zakładzie opie- ki zdrowotnej, w przy- padku gdy [...] ciąża stanowiła zagrożenie dla życia lub poważne zagrożenie dla zdro- wia matki, [...] gdy śmierć dziecka poczę- tego nastąpiła wsku- tek działań podjętych dla ratowania życia matki albo dla prze- ciwdziałania poważ- nemu uszczerbkowi na zdrowiu matki") | art. 1 pkt 5 – przez odesłanie do art. 4a ust.
1 pkt 1 zmienia- nej ustawy ("Przer-
wanie ciąży może być dokonane wyłącznie przez lekarza, w przy-
padku gdy [...]ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety
ciężarnej") |
[bez zmian] |
niekaralność ze względu na upośledzenie albo chorobę dziecka | [brak zakazu
i brak wyraźnego dozwolenia] |
jak wyżej | art. 7 pkt 2 – przez odesłanie do art. 149a § 3 pkt 3 kodeksu karnego ("Nie popeł- nia przestępstwa [...] lekarz, podejmujący to działanie w publi- cznym zakładzie opie- ki zdrowotnej, w przy- padku gdy [...] bada- nia prenatalne [...] wskazują na ciężkie i nieodwracalne uszko- dzenie płodu") | art. 1 pkt 5 – przez odesłanie do art. 4a ust.
1 pkt 2 zmienia- nej ustawy ("Przerwa- nie
ciąży może być do- konane wyłącznie przez lekarza, w przy- padku
gdy [...] bada- nia prenatalne lub in- ne przesłanki medy- czne wskazują
na du- że prawdopodobień- stwo ciężkiego i nie- odwracalnego upoś-
ledzenia płodu albo nieuleczalnej choro- by zagrażającej jego życiu") |
[bez zmian] |
niekaralność ze względu na ciążę spowodowaną przestępstwem: | art. 232 lit. b ("Nie- ma przestępstwa z art. 231 i 232, jeżeli za- bieg był dokonany przez lekarza i przy tem [...] ciąża była wynikiem przestęp- stwa, określonego w art. 203, 204, 205 lub 206") | art. 1 ust. 1 lit. b ("Za- biegu przerwania cią- ży może dokonać tyl- ko lekarz, jeżeli [...] zachodzi uzasadnione podejrze- nie, że ciąża powstała w wyniku przestępstwa") | art. 7 pkt 2 – przez odesłanie do art. 149a § 3 pkt 4 kodeksu karnego ("Nie popeł- nia przestępstwa [...] lekarz, podejmujący to działanie w publi- cznym zakładzie opie- ki zdrowotnej,w przy- padku gdy [...] zacho- dzi uzasadnione po- dejrzenie, potwierdzo- ne zaświadczeniem prokuratora, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego") | art. 1 pkt 5 – przez odesłanie do art. 4a ust. 1 pkt 3 zmienia- nej ustawy ("Przerwa- nie ciąży może być dokonane wyłącznie przez lekarza, w przy- padku gdy [...] zacho- dzi uzasadnione po- dejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego") | [bez zmian] |
niekaralność ze względu na trudne warunki życia matki ciężarnej: | [brak zakazu
i brak wyraźnego dozwolenia] |
art. 1 ust. 1 pkt 1 lit. b ("Zabiegu przerwa- nia ciąży może
doko- nać tylko lekarz, jeże- li [...] za przerwaniem ciąży
przemawiają [...] trudne warunki życiowe kobiety cięż- arnej,") |
[brak zakazu
i brak wyraźnego dozwolenia] |
art. 1 pkt 5 – przez odesłanie do art. 4a ust. 1 pkt 4 zmienia- nej ustawy ("Przerwa- nie ciąży może być do- konane wyłącznie przez lekarza, w przy- padku gdy [...] ko- bieta ciężarna znajdu- je się w ciężkich wa- runkach życiowych lub trudnej sytuacji osobistej") | [uchylony] |
O co więc chodzi w całej tej lewackiej histerii? O JEDNO: o informację zawartą w ostatnim prostokąciku tej tablicy – tam bowiem jest mowa o skasowaniu "aborcji na życzenie". Pojęcie "ciężkich warunków życiowych lub trudnej sytuacji osobistej" jest podobnie "gumowym", czyli nadającym się do dowolnego interpretowania, co osławione "zasady współżycia społecznego" (w prawie cywilnym) i "społeczne niebezpieczeństwo czynu" (w prawie karnym), dorobek socjalistycznej "doktryny" prawnej w tzw. Polsce Ludowej! Przecież nie o chodzi możliwość ukarania śmiercią dziecka za to tylko, że jego tatuś okazał się gwałcicielem, albo nawet – za mniejsze przewinienie tatusia lub mamusi, bo w żadnej z powyżej przedstawionych regulacyj prawnych ta możliwość nie była wstrzymana! Także nie – o "eugeniczny" przepis pozwalający szybko i dyskretnie eliminować ludzi niedorozwiniętych, bez potrzeby zatrudniania do tego esesmannów wrzeszczących na kacetowskiej rampie: "do gazu!". Może ś.p. Janusz Szpotański ironizowałby: "patrz, jak korzystnie świat się zmienia" – hasło "Juden, raus!" już nie jest "potrzebne" w czasach, kiedy antysemityzm w swojej morderczej odmianie nie tylko (w pewnym sensie) przestał być wybiórczy, ale – co więcej – przekształcił się w mechanizm samonapędzający się: w 60 lat od zadekretowania "Endlösung der Judenfrage" jedni Semici ("salam aleikum!") obficie zabijają innych Semitów. I to ("szalom alejchem!") ze wzajemnością! No, ale przeciwko innym (nie-semickim) grupom etnicznym widocznie "potrzeba" innych, nowocześniejszych technik depopulacyjnych...
Projektodawcy nowej ustawy aborcyjnej (oficjalna nazwa: "ustawa o świadomym rodzicielstwie") chca zmienić wszystko, począwszy od słów. Co prawda, "kompozycja" aktów prawnych niejako wymaga, aby pewne zmiany "słowne" opisywać pod koniec (w przepisach zmieniajacych inne akty prawne), ale na wszelki wypadek "dziecko poczęte" (słowa budzące skojarzenie z osoba ludzką, i to słabą, bezbronną) ma się nazywać w języku prawniczym "płodem" (art. 13, pkt 1 i 2), żeby łatwiej było do nieświadomości spychać wszelkie skrupuły (zarówno skrupuły prawników, jak też parlamentarzystów i prezydenta, a wreszcie – adresatów projektowanej ustawy). [Przywodzi to na myśl zjawisko, które w książce "LTI. Notatnik filologa" (Wydawnictwo Literackie, Kraków Wrocław, 1983; skrót w tytule znaczy: "Lingua Tertii Imperii"
czyli: "Język Trzeciej Rzeszy") wnikliwie pokazał jej autor, niemiecki Żyd, Victor Klemperer. Jest naturalnym, że, analizując język propagandy narodowych socjalistów, najbardziej skupił uwagę na tym, co dotyczyło szczególnej histerii, wymierzonej w jego rodaków: hitlerowcy o zabijaniu Żydów mówili (zob. tamże, str. 255): "odżydzanie" – tak, jak o tępieniu szczurów mówi się: "odszczurzanie". Kategoria ludzi skazanych na LEGALNĄ ZAGŁADĘ zostaje zrównana semantycznie z kategorią jakichś pod-ludzkich bytów (niem.: "Untermensch"), zasługujących nie na ochronę, lecz na wyniszczenie.] Sięgnięto w projekcie ustawy (art. 7 ust. 3) po wyraz "postkoitalne" (czyli stosowane "post coitum" – po stosunku płciowym), ażeby do kategorii "środków antykoncepcyjnych" tym łatwiej przemycić środki wczesnoporonne i nadać im niejako "sankcję prawną".Tym, o co najbardziej chodzi w owym projekcie ustawy, jest (oczywiście) "aborcja na życzenie" – por. ostatnią kratkę w powyższej tabeli. Według projektu "ustawy o świadomym rodzicielstwie" do 12 tygodni od poczęcia dziecko ma podlegać możliwości legalnego zabicia na życzenie matki, i to – uwaga! – bez podania powodów lub spełnienia jakichkolwiek dodatkowych warunków (art. 9, ust. 1 projektu ustawy). Potem ochrona przysługuje dziecku (art. 9, ust. 2, pkt 1, 2 i 3 projektu) mniej więcej w takim stopniu, w jakim obecna ustawa przewiduje to dla dzieci liczących najwyżej 12 tygodni życia. [W szczególności: zabicie dziecka pochodzącego z "czynu zabronionego" (a więc także – z czynu nie będącego przestepstwem, np. wskutek wyłączenia odpowiedzialności sprawcy lub niskiego tzw. "niebezpieczeństwa społecznego") miałoby być dozwolone przez cały okres ciąży. Kara śmierci wymierzana dziecku legalnie, acz bez wyroku sądowego, i to w postepowaniu JEDNOinstancyjnym, za czyn, którego sprawcą jest dorosły! Dlaczego awangarda postEMpu nie idzie "za ciosem"? Jeśli ktoś dopuści się bigamii i z tego nielegalnego związku będzie mieć potomstwo, to legalny współmałżonek osoby winnej bigamii po wyjściu skandalu na jaw powinien mieć prawo zażądać np. powieszenia (albo rozstrzelania) tych nie-swoich dzieci, bo z jakiej racji ma je utrzymywać odejmując od ust swoim małeńskim dzieciom?] Od wszystkich podatników (bez względu na to, czy by to akceptowali) mają być ściągane pieniądze na finansowanie sztucznych poronień w publicznych zakładach opieki zdrowotnej (art. 10, ust. 1 projektu), a w pewnym stopniu – również na finansowanie środków antykoncepcyjnych i nawet – wczesnoporonnych (art. 7 ust. 2 i 3). Projekt przewiduje, że "kobieta ma prawo" do "przerwania ciąży". Skoro jest "uprawnienie", to musi być adresat "zobowiązania", czyli ktoś, kto powinien ZAPEWNIĆ realizację: "kierownik zakładu opieki zdrowotnej". Ten obowiązek prawny jest bezwzględny (art. 10, ust. 2): musi i koniec! Jego podwładny miałby pewną swobodę ruchu. Zobaczmy, na czym ona ma polegać: "pod warunkiem, że odmowa wykonania takich świadczeń dotyczy wszystkich form wykonywania zawodu lekarza" (art. 11, ust. 2 projektu). Konia z rzędem temu, kto zaręczy, że to nie jest furtką do wyrzucenia niepokornego lekarza na zasiłek dla bezrobotnych!
Czy sygnatariusze projektu ustawy – tow. Ciemniak, tow. Gadzinowski, tow. por. Borewicz (pardon... pos. Cieślak!), tow. Kalisz, tow. Wagner, tow. Szmajdziński zastanawiali się w ogole nad tym, że jest to projekt prawa sprzecznego z międzynarodowym zobowiązaniem Rzeczypospolitej? Zwykle na tego rodzaju argumenty TO akurat środowisko jest NADwrażliwe... Jednak na Europejską Konwencję Praw Człowieka większe "autorytetki" niż Ciemniak i większe "autorytety" niż Gadzinowski potrafią patrzeć nie rozumiejącym wzrokiem (by to bardzo delikatnie wyrazić...). No, jeśli ktoś NIE CHCE zrozumieć, to nie ma rady: to jest (niestety) przypadłość nieuleczalna...
Socjalistyczna depopulacja Polski
do 15 milionów?
Socjalizm w tym zakresie
już wiele dziesiątek lat temu pokazał, co potrafi, bowiem pierwsze trzy ustawy
legalizujące sztuczne poronienia uchwalili: w Rosji socjaliści-leninowcy
(listopad 1920 r.), w Niemczech socjaliści-hitlerowcy (lipiec 1933 r.), w
Katalonii podczas hiszpańskiej wojny domowej socjaliści-trockiści
(grudzień 1936 r.). Dzieje się tak, bowiem skłonność lewicy rozmaitych odmian
ku zaprzęganiu atrybutów socjalizmu do tak niegodziwych poczynań jest znamienna
i wygląda na regułę, a nie tylko na wyjątek. W grudniu 1974 roku przebywał w
Polsce Dennis L. Meadows, profesor z Dartmouth College (Hanover w USA) członek
Klubu Rzymskiego, współautor tzw. "Raportu Rzymskiego" czyli
"Granic wzrostu". Przy tej okazji udzielił wywiadu tygodnikowi
noszącemu na swojej winietce znane wezwanie Karola Marxa i Fryderyka Englesa
"Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!". W tym wywiadzie
powiedział między innymi: "Ale dlaczego mamy mówić tylko o Bangladesz? Innym
krajom również grozi upadek. Mogą się trzymać trochę dłużej, ale kryzys tak czy
inaczej przyjdzie [...] Na przykład, jeżeli chodzi o Polskę, to sądzę, że
macie zbyt duży przyrost ludności. 15 milionów ludzi gwarantowałoby
równowagę. [...] Państwo o ustroju socjalistycznym ma w tej mierze
szczególne możliwości. Aparat administracyjny i społeczny może stworzyć warunki
przeciwdziałające nadmiernemu przyrostowi ludności. [...] Sądzę, że
społeczeństwo – zwłaszcza wasze – winno rządzić się logiką. Społeczeństwo winno
mieć wpływ na siebie samo. Choćby przez podatki, poprzez utrudnianie
nadmiernego wzrostu ludności środkami administracyjnymi. Można stworzyć całą
politykę sterującą rozrodczością. [...] W ustroju socjalistycznym może
działać więcej skutecznych mechanizmów hamujących nadmierny wzrost. Mogą
działać mechanizmy sprzyjające równomiernemu podziałowi dóbr."
(Andrzej Bonarski, "Granice prognozy. Wywiad z profesorem Dennisem
L. Meadows", "Kultura" nr 2(604) z
12 stycznia 1975 str. 2; wyróżnienia moje – K.T.) Po latach miało się
okazać, że nie były to tylko czcze słowa. W rok po tym, jak do PRLowskiego
Sejmu IX kadencji (pod koniec jej trwania) wniesiono pierwszy projekt "ustawy
antyaborcyjnej", wyszło na jaw, że nie tylko proceder sztucznych poronień, ale
także proceder sztucznych sposobów przeciwdziałania zapłodnieniu (tzw.
"antykoncepcji") nadaje się do tego celu. Może tym razem był to cel uboczny,
albo nawet nie zamierzony skutek, bowiem intencją tego, co poniżej zostanie
nazwane "eksperymentem suwalskim", było (jak można sądzić) "doskonalenie"
środków antykoncepcyjnych przeznaczonych szczególnie dla ludzi rasy białej
żyjących w klimacie umiarkowanym (a więc przydatnych do zastosowania w
ogarniętych hedonizmem krajach bogatego Zachodu). Jako doborowolne (chociaż
trudno powiedzieć, do jakiego stopnia świadome!) "króliki doświadczalne" miały
służyć kobiety mieszkające w Polsce na Suwalszczyźnie, tj. na obszarze wyjątkowo
czystym ekologicznie, a więc – w warunkach, w których skażenie środowiska
przyrodniczego nie mogłoby zniekształcać wyników eksperymentu. Zanim "żelazna
kurtyna" przestała utrudniać dostęp do Polski, jako "króliki doświadczalne"
musiały wystaczyć kobiety mieszkające w Porto Rico albo w Ugandzie, jak o tym
pisze ks. Toulat na str. 84/85 wspomnianej książki. No, ale to nie ta rasa i nie
ten klimat...
Argument obozu pro
life o tym, że "mentalność antykoncepcyjna" SPRZYJA (zamiast ZAPOBIEGAĆ)
zabijaniu nienarodzonych, bywa podważany jako niepewny, arbitralny, zmyślony z
przyczyn "ideologicznych", np. przez księży katolickich. A tymczasem... został
on potwierdzony przez... obóz przeciwny, czyli pro choice, i to
już 70 lat temu! Dokonano tego w tygodniku "Wiadomości
Literackie", który był wtedy chyba czołową trybuną obozu
"libertyńskiego"; na łamach tej gazety Tadeusz Boy-Żeleński regularnie dopominał
się przyznania przez państwo "prawa do aborcji". I tam właśnie duński aborter
starał się uzasadnić, jak to niesłuszne jest popieranie swobody antykoncepcji i
zarazem zakazu sztucznych poronień: "Gdy w r. 1924 zacząłem swoją działalność
i nie posiadałem całego obecnego zapasu wiedzy o skutkach wywołanych przez
prawne zakazy przerywania ciąży, uważałem, że przerywanie ciąży jest złem, które
należy zwalczać wszelkimi możliwemi sposobami. Było dla mnie oczywiste, że
najlepszą bronią w walce ze sztucznemi poronieniami jest jak największy zasięg
rozpowszechnienia środków antykoncepcyjnych, i choćby ze względu na propagandę
tych środków nie mogłem się zgodzić na zupełną niekaralność sztucznych poronień.
[...] ponieważ oboz przeciwny wysuwał stale argument, że zapobieganie i
przerywanie ciąży w gruncie rzeczy jest tem samem, więc koniecznością naszej
polityki taktycznej było podkreślenie kardynalnej różnicy, jaka zachodzi między
niemi. Życie jednak dowiodło, że muszę zrewidować swój początkowy punkt
widzenia. Przekonałem się, że w istniejących warunkach nie można wypowiadać się
za zapobieganiem ciąży a przeciwko przerywaniu ciąży, jeżeli ma się na względzie
dobro kobiety, i że paragraf karzący przerywanie ciąży jako zły i głupi powinien
być zniesiony. [...] Prawo kierowania i stanowienia o liczebności swojej rodziny
jest odniedawna dobytkiem ludzkości i stanowi wielki krok naprzód w pochodzie
kultury. [...] Pozwala nam na to udoskonalona technika sztucznych poronień, a w
lepszej i mądrzejszej formie – środki zapobiegawcze. Jednak wiadomości o tych
środkach są jeszcze mało rozpowszechnione, i dlatego, niestety, znajdujemy się
jeszcze w okresie przejściowym, gdzie przerywanie ciąży w wielu wypadkach jest
konieczne i niezastąpione." (dr J. H. Leunbach, "Przerywanie ciąży a
prawodawstwo", "Wiadomości
Literackie" nr 20(437) z 15 maja 1932 r., str. 7) Sapienti sat!
Artykuł alarmujący opinię
publiczną w Polsce w związku z eksperymentem suwalskim zawierał prawdopodobnie
pierwsze (po 15 latach) przypomnienie owej wypowiedzi profesora Meadowsa. "W
rzeczywistości podstawowy cel eksperymentu suwalskiego wydaje się mieć daleko
głębsze znaczenie. Już w latach siedemdziesiątych z kręgów Klubu Rzymskiego
wypsnęła się informacja, że w nowym wspaniałym świecie przyszłości dla Polski
przewidziano limit 16 mln ludności. Eksperyment suwalski, którego wyraźnym
zamierzeniem jest załamanie dynamiki urodzeń w najzdrowszym zakątku Polski,
idzie po tej linii. Dlatego Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) postanowiła wydać
w Polsce pieniądze [...] właśnie na program wyleczenia najzdrowszych z
dzietności, będącej oczywistym dowodem biologicznej sprawności i wigoru."
(Bogusław Jeznach, "Kobiety doświadczalne. Eksperyment
suwalski", "Najwyższy CZAS!"
nr 4(4), z 21 kwietnia 1990 r., str. III; wyróżnienia moje – K.T.) Oczywiście,
socjalistyczne ludobójstwo to nie tylko działalność licznych OBOZÓW
KONCENTRACYJNYCH, założonych pod dyktaturami takich niezwykle wybitnych
socjalistycznych tyranów jak nastepujący, niezapomniani towarzysze:
Włodzimierz Lenin (właśc.: Włodzimierz Iljicz Uljanow), Józef Stalin
(właśc.: Józef Wissarionowicz Dżugaszwili), Adolf Hitler (właśc.: Adolf
Schücklgruber – ?), Mao Zedong, Kim Ilsong (właśc.: Kim Songdzu), Ho
Chi Minh (właśc.: Nguyen Tat Thanh; pseudonim tego wietnamskiego komunisty
etymologicznie jest identyczny z łacińskim imieniem przywódcy złych duchów:
"Lucyfer", a ich wspólnym znaczeniem jest: "Ten-który-niesie-światło"), Enver
Hoxha, Pol Pot (właśc.: Saloth Sar) i inni pomniejsi. To również nie tylko
GINEKOLOGICZNY HOLOCAUST, także będący dorobkiem tychże dyktatur. To
również zagłada dokonywana na ogół bardziej dyskretnie (pominąwszy takie skrajne
sytuacje, jak sztuczny głód z kilkoma milionami (!) ofiar wywołany w...
najżyźniejszym kraju świata: na Ukrainie w latach 30. wieku XX), a mianowicie –
zagłada wykorzystująca mechanizmy zainstalowane w dziedzinie gospodarki.
Oto, co w dwa lata później napisał ekonomista, dr Wojciech Błasiak
(będący także posłem z listy KPN przez pewien czas): "Przekształcanie Polski
w [...] półkolonialne zaplecze surowcowoenergetyczne Europejskiej Wspólnoty
[Gospodarczej] dokonuje się w ramach realizowanego przez nasz kolejny rząd
programu Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Nazwano ten program przebiegle
»planem Balcerowicza« po to, by ukryć jego niesuwerenny charakter. [...]
Konsekwencją realizacji tego programu będzie zniszczenie fizyczne jednej
trzeciej przemysłu polskiego. Ta zorganizowana dezindustrializacja oznacza
trwałe bezrobocie dla jednej trzeciej ogółu zatrudnionych w naszej gospodarce.
Ten docelowy program ujawnił w jednym ze swych wywiadów zagranicznych w 1989
roku jeden z trzech, obok Bronisława Geremka i Jacka Kuronia,
promotorów programu Międzynarodowego Funduszu Walutowego, prof. Witold
Trzeciakowski. [...] Sprawdza się więc prognoza prof. D. L. Meadows'a z
1975 roku. Szacował on wówczas, że Polska jako kraj zaplecza
surowcowoenergetycznego EWG powinna mieć góra piętnaście milionów ludzi.
Niemiecki minister finansów Theo Weigel w niczym się nie pomylił nazywając
Leszka Balcerowicza najlepszą inwestycją niemiecką w Polsce. [...] Podstawy
prawne takiego wchodzenia do »Europy landów« są już przygotowane w traktacie
Skubiszewski – Genscher. Zawarta jest tam obietnica przyszłych ułatwień w
osiedlaniu się (czytaj kolonizowaniu) Niemców na terenach Polski. Podstawy
ekonomiczne tej fazy rozbioru zostały przygotowane zbankrutowaniem PGRów.
[...] układanka do siebie pasuje." (Wojciech Błasiak , "Nowa
Targowica czyli polska droga do Europy", "TAK" nr 8(13) z 3 kwietnia 1992 r., str. 6;
wyróżnienia moje – K.T.) Tu również widać obawę przed sprawdzeniem się
"prognozy" (tylko prognozy, czy może raczej – dyrektywy?) prof. Meadowsa. Na
razie widać, że na pewnych obszarach Polski chroniczne bezrobocie osiągnęło
pułap przewidywany w wypowiedzi dr. Błasiaka (kiedy owa wypowiedź ukazała się
drukiem, było jeszcze dość daleko to tego pułapu bezrobocia!). Po upływie 13 tygodni ten
sam autor powrócił do tego tematu: "W życiu zwykle najważniejsze jest to, o
czym się milczy. A jedną z najbardziej przemilczanych publicznie postaci na
naszej scenie jest nowojorski finansista George Soros [właśc.: György
Sörös], reprezentujący, jak się wydaje, interesy wielkiej finansjery
Wschodniego Wybrzeża USA. Jest on autorem bezprecedensowego planu ekonomicznego
dla Polski z 1989 r. Ten »plan Sorosa« do dziś otoczony jest milczeniem.
Został on zaakceptowany prawdopodobnie na wiosnę 1989 r. przez ówczesne elity
komunistyczne i ówczesną postsolidarnościową opozycję. Próby zaalarmowania
polskiej opinii publicznej na jego temt zostały jeszcze w lecie 1989 roku
zablokowane zarówno w »Gazecie Wyborczej«
jak i w »Tygodniku Solidarność« oraz w
»Przeglądzie Tygodniowym". Gdyby nie krótka
acz treściwa informacja na jego temat w »Financial
Times« z 22 czerwca 1990 [chyba powinno być: 1989 – ?] roku,
nic istotnego o nim pewnie do dziś byśmy nie wiedzieli. [...] W istocie plan
Sorosa był planem rozbioru gospodarczego Polski i to w krótkim, jak na taki
proces, czasie. W zamaskowanej formie obowiązkowych spółek skarbu państwa
polski rząd miał oddać naszym zachodnim wierzycielom kontrolne pakiety akcji w
najlepszych a niezezłomowanych jeszcze polskich przedsiębiorstwach, ustanawiając
pośrednio obcy zarząd nad polską gospodarką. Koncepcję tę publicznie poparli
liderzy ówczesnej postsolidarnościowej opozycji – Bronisław Geremek,
Witold Trzeciakowski i Ryszard Bugaj. [...] Od czasu rządu M.
F. Rakowskiego, [...] wszystkie drogi prowadzą do rozbioru gospodarczego
Polski. A nie jest to tylko gra o polityczną suwerenność. To jest gra w
ostateczności o biologię polskiego społeczeństwa. Polska jako kraj
zaplecza gospodarczego EWG, a takim będzie w coraz większym stopniu, w wyniku
ostatecznej utraty suwerenności gospodarczej powinna mieć optimum ludnościowe
oszacowane przez prof. D. L. Meadows'a na 15 milionów ludzi."
(Wojciech Błasiak, "Wyprzedać folwark czyli rzecz o rozbiorze
gospodarczym", "TAK" nr 21(26) z 7
sierpnia 1992 r.; wyróżnienia moje – K.T.) Tę ekonomiczną dygresję
pozwoliłem sobie uczynić nie tylko ze względu na to, że Wojciech Błasiak
przywołał wywiad prof. Meadowsa sprzed lat.
Może to tylko przypadek
(chociaż obawiam się, że jednak raczej tak nie jest!), ale osoby popierające
ów tak zwany "program Balcerowicza" zazwyczaj popierają także swobodę w
dziedzinie dokonywania sztucznych poronień. Nie wiem, jakie zdanie w tej
drugiej sprawie posiada prof. Trzeciakowski, lecz, o ile pamiętam, pozostałe
osoby wymienione w powyżej przytoczonych słowach Wojciecha Błasiaka jako
promujące "plan Balcerowicza", wypowiadały się także "proaborcyjnie".
Zaiste, "układanka do siebie pasuje"... Liczba ludności Polski przestała
rosnąć i zaczęła się zmniejszać! Kolejne pięć lat mogło tylko utwierdzić
uważnych obserwatorów w tych samych obawach, które uprzednio wyrazili Bogusław
Jeznach i Wojciech Błasiak: "15 mln – tyle na koniec XX wieku powinno być
Polaków wg twierdzenia autorów raportu dla Klubu Rzymskiego zatytułowanego
»Granice wzrostu«, a ogłoszonego w 1973 roku. Rację jakiego stanu
reprezentuje Klub Rzymski? W jakim celu pragnie się zredukować populację Polski
do połowy, co nie udało się w ciągu pół wieku dwu kolejnym okupantom Polski? A
może program ten jest realizowany? Przecież budownictwo mieszkaniowe
pozostaje o połowę niższe od zapotrzebowania. »Obszarnicy« (zeteselowcy z
grupy Jagielińskiego) chcą zredukować ludność wsi do jednej trzeciej.
Przykładów takich antynarodowych posunięć można wymienić niestety więcej. [...]
Nie dajmy się zwieść kosmetycznym, powierzchownym zmianom w komunistycznym
zarządzaniu gospodarką Polski. System nakazoworozdzielczy pozostaje
nietknięty. Przed 1989 r. dotyczył zarówno towarów, pieniądza, jak i usług.
Obecnie uwaga rządu skupia się na kontroli pieniądza nie podlegającego żadnym
regułom rynkowym. Jest drukowany przez rząd i określany w stosunku do walut
obcych wg jego widzimisię. To prowadzi do wszechwładztwa rządu i zapobiega
wprowadzeniu gospodarki rynkowej. Polska gospodarka prowadzona jest, z małymi
poprawkami wg schematu zapoczątkowanymi przez rząd Rakowskiego. Późniejszy
głośny program SachsaBalcerowicza jest właściwie autorstwa
BombushaFishera. Program ten został opracowany na początku lat
osiemdziesiątych dla stabilizacji gospodarki krajów Ameryki Łacińskiej.
[...] Polityka fiskalna i zasady konstrukcji budżetu centralnego objawiają
się w nadal bardzo wysokim opodatkowaniu podmiotów gospodarczych i osób
fizycznych. Dystrybucyjna funkcja budżetu oznacza panowanie aparatu
państwowego i jest najbardziej znanym przykładem dławienia przedsiębiorczości.
Narodowy Bank Polski ciągle wprowadza pieniądz do gospodarki na niejasnych
zasadach, praktycznie bez pokrycia. W nowym statucie NBP nie są określone
źródła pokrycia emisji pieniądza. Krótko mówiąc, bank centralny nadal nie
istnieje." (Włodzimierz Rydz, "Polska 70milionową
potęgą", "GŁOS", nr 1(268) z 67
stycznia 1997 r., str. 5; wyróżnienia moje – K.T.) Plan Balcerowicza jest
kontynuacją (a nie przełomem!) w stosunku do tego, co rozpoczął rząd
Rakowskiego, zaś rządy z udziałem SLD w latach 199397 i obecnie są
kontynuacją (a nie zerwaniem!) z socjalistyczną, antyrynkową i
niszczycielską wobec naszej gospodarki polityką, uosabianą przez ministra
Balcerowicza. Toteż nic dziwnego również w tym, że politycy SLD (i
sprzymierzeni z nimi) tym bardziej popierają ułatwienie legalnego
dokonywania sztucznych poronień. Już raz, za ich poprzedniej kadencji, na
pewien czas taki projekt im się powiódł, teraz przystępują do jego recydywy.
Nie przybędzie dzięki nim miejsc pracy, nie przybędzie również mieszkań, ale
ma przybyć możliwości legalnego zabijania dzieci nienarodzonych! Popatrzmy
tylko na liczby: za "głębokiej komuny" rokrocznie dokonywano setek tysięcy
sztucznych poronień. Statystyki oficjalne (których cenzura PRL nie pozwalała
cytować nigdzie tam, gdzie wypowiedź miała ukazać się w dużym nakładzie!)
wykazywały rokrocznie liczbę ponad dwustu tysięcy "aborcyj" w ciagu pierwszych
kilkunastu lat po uchwaleniu owej ustawy z 1956 r. (por. np.: ks. Tadeusz
Makowski "W obronie życia nienarodzonych", "Chrześcijanin w Świecie"
Owa nieszczęsna
"transformacja ustrojowa" Polski dokonywana w minionych kilkunastu latach, przez
wielu jej zwolenników – jak też przez niejednego jej przeciwnika! – bywa
utożsamiana z "liberalizmem". Trudno o większe nieporozumienie! Liberalizm,
odwołujący się do prawa naturalnego (bez przesądzania, czy Bóg istnieje i jest
tegoż prawa autorem), daje się streścić w postaci tzw. "triady Johna Locke'a", a mianowicie:
ŻYCIE – WOLNOŚĆ – WŁASNOŚĆ jako trzy nadrzędne wartości, nie dające się
sprowadzić do siebie nawzajem. Rzetelny liberał, wierzący, ateista albo
agnostyk, ceni życie ludzkie i nie może akceptować "aborcji" ani
"eutanazji". Ceni również własność (godziwie nabytą!) i nie będzie
popierał ani legalizowania rozmaitych kradzieży, dokonywanych pod szyldem tak
zwanej Polski Ludowej, ani – wyzysku obywatela przez państwo posługujące się
etykietką (tzw. Trzeciej) RP. Socjaliści, których kolejne pokolenie i kolejna
"obediencja" rządzi naszym krajem, zachowują się dokładnie odwrotnie niż
uczciwy liberał. Sto lat temu (więcej! – przypomnijmy sobie Ludwika
Waryńskiego, który w 1885 r. na procesie dwudziestu dziewięciu tzw.
"proletariatczyków" powiedział: "My – wrogowie rządu, nie jesteśmy patriotami
w politycznym znaczeniu tego słowa i nie podnosimy kwestii narodowej." )
socjalistyczna niechęć do niepodległości Polski doczekała się w końcu
epitetu "luksemburgizm" (od nazwiska Róży Luxemburg, znanej socjaldemokratki i
przeciwniczki odrodzenia państwowości polskiej). Dzisiejsza, nowoczesna
forma socjalizmu nie lubi dyskutować o wysublimowanych pojęciach. Dzisiejsi
socjaliści w Polsce (obojętnie, w której partii ostatnio ujawniają – albo
ukrywają! – swoją lewicowość), a nawet ci zagraniczni, nie powiedzą, że im
wadzi samo istnienie (aż tak wielu) Polaków. Jakieś pozory trzeba
zachowywać, chociaż nie zawsze to się udaje: mam na myśli nie tylko tę
niedyskrecję profesorską, ale także pewne bardzo emocjonalne wypowiedzi (typowe
dla współczesnego antypolonizmu). Oni wolą, aby najlepiej ktoś za nich
kolokwialnym żargonem chlapnął hasło w stylu "róbta, co chceta!". Bowiem
Lewicy nie chodzi o tak zwaną "sprawiedliwość społeczną", lecz o
"wolność od pasa w dół"! Tym chce sobie zdobywać – albo odzyskiwać?! –
poklask wśród tzw. "elektoratu". Wbrew temu, co głoszą aborcjusze, to nie
Kościół potępia "aborcję" jako dalszy ciąg "antykoncepcji", ani nie potępia
"antykoncepcji" jako "aborcji" przed poczęciem. (Tow. posłanka Joanna Senyszyn w
dyskusji w programie III Polskiego Radia w południe 22 września 2004 r.
"polemicznie" udawała, jakoby można było zakładać, iż obóz pro
life wierzy w "homunkulusy", tj. w to, iż w każdym męskim
plemniku znajduje się miniaturowy człowieczek. Tym, co najbardziej irytuje obóz
pro choice, są jednak najbardziej współczesne wyniki badań
naukowych, jak najodleglejsze od średniowiecznej tzw. "teorii opóźnionej
animacji", w myśl której dopiero w ileś tygodni od poczęcia mamy do
czynienia rzeczywiście z nowym organizmem ludzkim! Woleliby tę niewygodną prawdę
naukową zagłuszyć...) To właśnie Obóz Postępu i Socjalizmu stara się utożsamić
"antykoncepcję" z "aborcją" i straszyć Kościołem Katolickim jako tym, który jest
przeciwny obydwu tym procederom jako częściom tego samego (rzekomo!) grzechu.
Zarazem, dzisiejsi "aborcjusze", nie pomni na to, co głosili niegdyś, po
swojemu, według doraźnych "potrzeb", manipulują wzajemną relacją między
"antykoncepcją" i "aborcją" starając się przedstawić pierwszą jako mającą
zapobiegać drugiej; wcale im to nie wadzi straszyć, iż jeśli prawny zakaz
"aborcji" nie zostanie pokonany, to w ślad za nim nastapi takiż zakaz
"antykoncepcji"... W tym kontekście zamazywanie granicy między jednym a drugim
procederem poprzez to, że środki wczesnoporonne są przedstawiane jako
tzw. "środki antykoncepcyjne postkoitalne", to już zaiste drobiazg
w mataczeniu językowym! Byleby pozyskać wdzięczność tych, którym wmówią,
jakoby można było żyć SWAWOLNIE, bez lęku przed jakąkolwiek
odpowiedzialnością...
"Państwo
wyznaniowe"?
I jeszcze jedno: gdyby
zarzut o wprowadzaniu "prawa wyznaniowego" tylko jednego (CZYŻBY NAPRAWDĘ TYLKO
JEDNEGO, KATOLICKIEGO?) wyznania potraktować poważnie, a więc konsekwentnie, to
mnóstwo przepisów kodeksu karnego i kodeksu wykroczeń powinno zostać
oprotestowanymi przez zwolenników swoiście rozumianej świeckości państwa z tego
samego powodu: jako reprezentujące etykę religijną (np. przykazania Dekalogu) w
obrębie świeckiego prawa państwowego. Co więcej, są to na ogół przepisy
uchwalone pod rządami komunistów, a więc nie "podejrzane" o to, że uchwalający
je posłowie kierowali się "wyznaniową" motywacją. Jest to temat sam w sobie
interesujący, ale obszerny i wart osobnego potraktowania. W odniesieniu do
tychże kodeksów, w ich brzmieniach ówcześnie obowiązujących, pozwoliłem sobie
dokonać taką analizę w artykule pt. "O konsekwentną dekonfesjonalizację
prawa karnego", który ukazał się w tygodniku "Najwyższy CZAS!" nr 27 z dnia 2 lipca 1994 r. na
str. VIII-IX. (Artykuł ukazał się pod szyderczym – jak też cała jego treść – i
jednorazowym pseudonimem "Cezary Baryka junior".) Otóż wypatroszenie prawa
karnego materialnego z wszelkich przepisów, którym (na tej samej zasadzie, jak
to się dzieje w odniesieniu do kwestii sztucznych poronień) krzewiciele Postępu
mogliby "zarzucić" przenoszenie Dekalogu do sfery prawa świeckiego (a więc
narzucanie religijnego punktu widzenia osobom bezwyznaniowym) sprawiłoby, że
wśród czynow karalnych ostałyby się bodajże tylko takie, ktore godzą
wyłącznie w państwo albo w porządek publiczny (jak np. szpiegostwo). Orzeczenie TK przyczyniło
się też do wznowienia pomysłu referendum w sprawie karalności sztucznych
poronień. I znowu – jedni są za tym, bo liczą na to, że większość głosujących
poprze utrzymanie niekaralności aborcji ze względu na trudną sytuację finansową
lub osobistą ciężarnej matki (tzn. prawie "na życzenie", bowiem tego rodzaju
wzgląd jest łatwy do nadużywania), a inni są przeciw twierdząc, że nie godzi się
głosować nad: * piątym przykazaniem Bożym, ** moralnością,
*** prawem naturalnym, **** prawem człowieka do życia
(niepotrzebne skreślić). Ci drudzy, jak przypuszczam, w większości na serio i
nie z niskich pobudek, są za ochroną ludzkich pisklątek, ale za bardziej
prawdopodobny uważają niepomyślny z ich punktu widzenia wynik owego głosowania
i, nie chcąc tego głośno przyznać, podają zastępczy argument. Moim zdaniem jest
to argument bałamutny – słuszny, ale nietrafnie zastosowany. Nad żadną z
tych 4 wartości nie godzi się głosować, ale takie głosowanie i tak nie
mialoby sensu. Dla uzasadnienia tej opinii
posłużę się tu zaskakującym przykładem z pierwszej, jeszcze
hurrakomunistycznej powieści Stanisława Lema pt.
"Astronauci". Czytamy tam: "O głos poprosił docent Dżugadze z
sekcji logików. [...] Nie znając prawdy na pewno, zdani jesteśmy na nasze
przypuszczenia i dlatego wszyscy możemy się na ten temat wypowiedzieć. Natomiast
[...] nie można rozstrzygnąć głosowaniem, czy dach tego budynku jest ze szkła,
czy z metalu. W tym celu należałoby po prostu spytać architekta, który go
budował. Chodzi bowiem o pewne fakty wiadome specjalistom i oni muszą się w tej
sprawie wypowiedzieć. Wniosek logika przyjęto." (cyt. za wyd. VII,
"Czytelnik", Warszawa 1970, str. 38). Ten cytat stanowił przemycenie w
czasach stalinowskich zupełnie "nieprawomyślnej" (z punktu widzenia lewicy)
koncepcji prawdy – bliskiej klasycznej definicji prawdy, którą proponowali:
najpierw pogański filozof Arystoteles ze Stagiry w IV wieku p.n.e., a w
ślad za nim chrześcijański filozof św. Tomasz z Akwinu w XIII wieku n.e.
Jest to zarazem jaskrawo niezgodne z marskistowską koncepcją głoszącą, że
prawdą jest to, co służy "rewolucji proletariackiej", a fałszem to, co jej nie
służy... Podobnie wszakże takie dziedziny aktywności ludzkiej jak:
teologia i biblistyka (a propos
autorstwa i znaczenia V przykazania Dekalogu), etyka (a propos norm moralnych) oraz filozofia
prawa (a propos prawa naturalnego)
mają sobie właściwe metody ustalania, co jest, a co nie jest
obiektywną prawdą. Ci zaś ludzie, którzy
broniąc legalności aborcyj powołują się na "prawa kobiet" (a nie zauważyłem
innych, nie tak argumentujących) mimowolnie przyznają, że kobieta dlatego, iż
jest człowiekiem, ma pewne prawa – czyli pośrednio przyznają to, że
przysługiwanie człowiekowi pewnych praw jest faktem obiektywnym, a nie
jakimś uroszczeniem, które można dowolnie potraktować. Nie można więc
bez zaprzeczenia sobie powiedzieć, że coś podobnego nie dotyczy człowieka
przed narodzeniem – chyba, że się zaprzeczy innej obiektywnej prawdzie – tej
mianowicie, że według wszelkich ustaleń wiedzy ludzkiej człowiek istnieje jako
człowiek już od poczęcia, a nie od jakiegoś późniejszego, arbitralnie ustalanego
etapu swojego osobniczego rozwoju... Nie potrzeba było robić
referendów, abyśmy wiedzieli, że dawno temu większość ludzkości poparłaby pogląd
o ruchu Słońca wokół Ziemi, a mniej dawno temu – pogląd dokładnie odwrotny. Czy
w ciągu ostatnich paru stuleci w związku z tą różnicą ludzkich opinij zmieniły
się zjawiska we wszechświecie? Referendum nie uchyliłoby ani nie potwierdziłoby
niczyjej racji, a tylko wykazałoby tyle, co każda ankieta. Tak samo, jak
głosowanie w sprawie uznania zdania "2+2=4" albo twierdzenia Pitagorasa! (Choćby
tylko jedna miliardowa obecnej ludzkości uznawała, że dwa i dwa to cztery, to i
tak to pozostawałoby prawdą. Podobnie, choćby tylko 6 lub 7 osób na świecie
podzielało pogląd, że należy karać za zabicie dziecka w brzuchu matki, to i tak
byłby to pogląd słuszny.) Takie głosowanie prawnie byłoby tyle warte, co sondaże
na temat winy lub niewinności niejakiego "Olina"; chyba żaden sędzia nie
poważyłby się wyrokować w jego sprawie na podstawie ustaleń socjologów...
Przecież jednak referendum nie tylko nie powinno, ale ze swej natury
nie może być głosowaniem nad owymi wartościami: natomiast
jako czynność, do której są przypisane skutki prawne, byłoby tylko głosowaniem
nad tym, czy więcej obywateli jest za, czy przeciw zaprzęgnięciu prawa karnego
do ochrony życia dzieci poczętych. I niczym więcej. Totez nie jestem
przeciwnikiem referendum w takiej sprawie: obawa, że to byłoby głosowanie
nad piątym przykazaniem, nie trafiają do mojego przekonania. Nie głosowanie
jest źródłem przykazań Bożych i także nie głosowanie może zmienić ich treść
(albo je uchylić). Gdyby kiedykolwiek do takiego referendum doszło, ludzie
wierzący w nadprzyrodzone pochodzenie Dekalogu powinni wziąć w nim udział, aby
dać świadectwo: że życzą sobie, żeby tak doniosła norma moralna była
sankcjonowana także prawem stanowionym. Zaś wszyscy – wierzący i niewierzący –
którzy są przekonani, że prawo do życia posiadają również dzieci w całym okresie
przed narodzeniem, powinni również wziąć udział w takim referendum i
poprzeć takie rozstrzygnięcie, które zwiększa ochronę życia owych dzieci: dopóki
przed umyślnie zadaną śmiercią nie chroni ich nic oprócz dobrej woli ich matek,
dopóty (z ich punktu widzenia) jest mało ważne, czy przeżyją dzięki miłości
macierzyńskiej, czy tylko dzięki czyjemuś strachowi przed odpowiedzialnościa
karną. Zresztą nieraz można było w niedawnej przeszłości spotykać argument: na
takich nie głosujmy, bo oni są za swobodą aborcji – czy wobec tego wybory nie
przeradzają się w swoiste "referendum aborcyjne"? Zarówno wzgląd moralny
(danie świadectwa), jake też wzgląd pragmatyczny (dbałość o możliwie
skuteczną ochronę prawną nasciturusów)
przemawiają ZA uczestnictwem w takim ewentualnym referendum i oczywiście – ZA
poparciem opcji "pro life". Natomiast głosowanie nie
jest sposobem na rozpoznanie, czy prawo naturalne zawiera normę odnoszącą się do
życia ludzkiego, ani – jaka jest jej treść. Dokładnie tak samo, jak nie jest
sposobem na rozpoznanie, z jakiego materiału wykonano dach budynku, na
ustalenie, czy prawdziwe jest twierdzenie Pitargorasa ani – czy Ziemia krąży
wokół Słońca. Od tego są fachowcy i to oni powinnie mieć "sposoby" na ustalenie,
co jest prawdą. Tak jak w przykładzie z powieści Stanisława Lema. Poparcie nawet
99% uczestników referendum dla swobody aborcji albo eutanazji nie zmieniłoby
faktu, że zabijanie dzieci nienarodzonych jest cieżką i ohydną zbrodnią
przeciwko prawu naturalnemu, tak jak były takowymi zbrodnie popełnione przez
narodowych socjalistów, chociaż były czynami tolerowanymi, albo wręcz
nakazywanymi przez prawo stanowione w III Rzeszy Niemieckiej. Aborter
powinien liczyć się ze konsekwencjami analogicznymi do tych, jakie spotkały
podsądnych w Procesie Norymberskim, zaś ew. obowiązywanie ustawy zezwalającej na
tak zwane "przerywanie ciąży" nie może być dla niego żadną wymówką! (Tym
bardziej, gdy owa ustawa jest sprzeczna z normą prawa międzynarodowego pisanego,
a mianowicie z art. 2 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.) To tu właśnie ma
zastosowanie idea wyższości prawa naturalnego nad stanowionym! Dlatego
choćby 85% uprawnionych do głosowania obywateli RP wzięło udział w referendum
aborcyjnym i choćby np. trzy czwarte głosujących poparło legalność sztucznych
poronień, nawet na każde, nie umotywowane żądanie kobiety ciężarnej, to ci, od
których zależałoby ustanowienie prawa realizującego życzenie owej większości,
byliby winni współudziału we wielkim złu – nie tylko w grzechu wobec Boga (jak
uważam jako człowiek wierzący), ale także w niegodziwości wobec ludzi (także
wobec tych, którzy głosowali za aborcją, ale przede wszystkim – wobec tych,
którym odebrano by życie pod pretekstem wykonywania takiej nieludzkiej ustawy).
Przecież to właśnie dlatego w procesie norymberskim skazano
zbrodniarzy hitlerowskich – nie za łamanie prawa stanowionego w ich
demokratycznej (tak!) republice zwanej Rzeszą Niemiecką, bo przecież oni właśnie
działali zgodnie z (tym) prawem, ale skazano ich za łamanie innego prawa –
nadrzędnego prawa naturalnego. Tych, którzy całą tą nazistowską machiną
zbrodni sterowali, można by oskarżyć o łamanie przedwojennych praw
(u)stanowionych we wszystkich krajach okupowanych przez Wehrmacht, ale procesów
byłoby wówczas co najmniej tyle, ile owych krajów. A przecież i tak było (i
jest!) oczywiste, że i we Francji, i w Polsce, i w Grecji, i w Holandii itd.
takie postępki jak zabójstwo, pozbawienie wolności albo kradzież były
przestępstwami, więc... Nieprzypadkowo użyłem dwa
razy słowa "demokracja" w kontekście hitleryzmu. Nie tylko NSDAP i przedtem jej
siostrzana partia włoskich faszystów (to też odmiana socjalizmu, wzorująca się
na Leninie tak jak Hitler na Marxie!) skorzystały na demokracji, wygrywając
wolne wybory. Chrześcijanie (i pewnie nie tylko oni) wiedzą, że na swojego
rodzaju demokracji (bezpośredniej, czyli typu "referendalnego"!) skorzystali też
wrogowie Jezusa, którzy poprzez tłum skandujący "ukrzyżuj go!" doprowadzili do
[zatwierdzenia] wyroku śmierci u Piłata, który wszak nie dopatrzył się żadnej
winy w Jezusie. Podobnie wcześniej w Atenach skazano na śmierć Sokratesa. Tam
było trochę odmiennie: Sokratesa skazano nie za domniemaną herezję i
bluźnierstwo (jak Jezusa), ale za domniemany ateizm, zaś głosowanie było tajne
(bez samonapędzających się uczuć stadnych), a nie jawne (jak w Jerozolimie).
Można demokratycznie skazać na śmierć (albo na zwiększone ryzyko śmierci) całe
kategorie ludzi, na przykład za pochodzenie społeczne (w "demokracji
Robespierre'a"), za porzucenie religii państwowej i przyjęcie chrześcijaństwa
(jak w niektórych państwach islamskich), za pochodzenie etniczne (jak Żydów – w
"demokracji Hitlera"), albo za zbyt niski wiek, nie przekraczający ustawowo
przepisanej ilości dni lub tygodni, licząc od poczęcia (jak w "demokracji
Kwaśniewskiego" – i we wielu innych współczesnych demokracjach).
Prawo naturalne to jest właśnie to, na co często powołują się katoliccy obrońcy nie narodzonych, a co chyba właśnie dlatego bywa namiętnie krytykowane przez lewicowców, z użyciem zupelnie chybionego straszaka "ajatollahów". A tymczasem własnie prawo naturalne było przedmiotem rozważań w/w Arystotelesa i innych pogańskich filozofów starożytnych, a w/w św. Tomasz przejął koncepcję owego prawa w takiej postaci, która nie potrzebowała ani chrześcijaństwa, ani żadnej innej wiary religijnej do swego uzasadnienia! Taki punkt widzenia – i to właśnie w zastosowaniu do problemu sztucznych poronień! – znajduje potwierdzenie w słowach obecnej głowy Kościoła. Papież Jan Paweł II w grudniu 1987 r. w Rzymie przemówił do uczestników kongresu na temat: "Prawo do życia a Europa", mówiąc między innymi: "Bezwarunkowe poszanowanie prawa do życia osoby ludzkiej już poczętej, a jeszcze nie narodzonej, jest jednym z fundamentów, na których opiera się każde cywilizowane społeczeństwo [...] Nie trzeba powoływać się na zasady wiary chrześcijańskiej, by zrozumieć te podstawowe prawdy. Odwołując się do nich, Kościół nie dąży do wprowadzania państwa chrześcijańskiego, pragnie jedynie popierać rozwój państwa ludzkiego. Takiego państwa, które uznaje za swój główny obowiązek obronę podstawowych praw osoby ludzkiej, a zwłaszcza najsłabszych". Znany polski liberał Janusz Korwin-Mikke (który zresztą wielokrotnie deklarował się jako katolik) dopowiadał na ten temat nie raz, że z punktu widzenia kogoś nie wierzącego w życie pozagrobowe zabicie dziecka nienarodzonego (jak też każdego innego człowieka!) jest jeszcze bardziej naganne niż z punktu widzenia osoby w życie pozagrobowe wierzącej, bowiem to oznacza odebranie zabijanemu człowiekowi JEDYNEGO (a mianowicie: doczesnego) życia! Ci, którzy w imię postulowanej przez nich wybiórczej "neutralności światopoglądowej" państwa zwalczają sprzeciw ludzi religijnych wobec "aborcji", jakoś dziwnie nie dostrzegają tej swojej niekonsekwencji... Nie dostrzegają, bo nie chcą dostrzegać!
Prof. Maria Szyszkowska napisała sporo na temat prawa naturalnego. Mam tu na myśli zwłaszcza cztery książki tej autorki: "Dociekania nad prawem natury czyli o potrzebach człowieka", IW PAX, Warszawa 1972; "U źródeł współczesnej filozofii prawa i filozofii człowieka", IW PAX, Warszawa 1973; "Teorie prawa natury XX wieku w Polsce", PWN, Warszawa 1982; oraz "Filozofia prawa i filozofia człowieka", Instytut Wydawniczy "PAX", Warszawa 1989, które mają służyć syntetyzowaniu światopoglądów Emanuela Kanta i Karola Marxa na rzecz ideologii socjalizmu...). I pisała o prawie naturalnym aprobująco! Czytamy tam na przykład: "Powolne odradzanie się filozofi prawa w Polsce po II wojnie światowej – mimo nieprzychylnej atmosfery, o czym dalej – wymaga przybliżenia tej dziedziny, w tym jej głównego przedmiotu dociekań: prawa natury. [...] Autorka niniejszej książki od przeszło dziesięciu lat, wychodząc z innego stanowiska filozoficznego [= neokantyzmu – K.T.], też dopomina się w książkach i artykułach o odrodzenie filozofii prawa." (Maria Szyszkowska "Filozofia prawa i filozofia człowieka", str. 16 i 50.) Z jej publikacyj (chociaż nie tylko stamtąd!) można właśnie się dowiedzieć, że prawo naturalne to nie wynalazek katolików, ani w ogóle chrześcijan, ani nawet wyznawców religii Mojżeszowej. Że to koncepcja wypracowana w starożytnej, przedchrześcijańskiej Grecji, a jej współautorzy, jeśli byli bliscy w swych przekonaniach temu, co zawiera tradycja judeochrześcijańska, to tylko o tyle, że zapewne część z nich wyznawała deizm (= wiara w BogaStwórcę, ale nie w boską opatrzność, ani w pozagrobowy wymiar sprawiedliwości, raczej też nie w Boga jako Prawodawcę moralnego). Aż dziwne, że np. Izabela Sierakowska, współczesna polskojęzyczna "La Passionaria", namiętnie walcząca swojego czasu m. in. także przeciwko koncepcji prawa naturalnego, nie spowodowała wyrzucenia prof. Szyszkowskiej z SLD, a przynajmniej – z klubu parlamentarnego tego ugrupowania... Może, w duchu ziejącej tolerancji Stowarzyszenie Leciwych Demagogów po prostu traktuje panią profesor jako "enfant terrible"? Prof. Szyszkowska po latach wszak okazuje się (mimowolną) sprawczynią... znacznej dywersji ideowej po stronie lewicy.
Ale nie tylko pojęcie prawa
naturalnego jest dorobkiem tych, ktorzy kładli podwaliny pod naszą europejską
(albo lepiej: śródziemnomorską?) kulturę. Również w tej konkretnej kwestii, o
która tu chodzi i która sprawiła, że sprawy dotyczące prawa naturalnego
stosunkowo niedawno znowu były namiętnie dyskutowane, a mianowicie – w sprawie
poszanowania życia ludzkiego, pierwszy kategoryczny imperatyw, zabraniający
zabijać nienarodzonych, a także – dokonywać eutanazji, pochodzi od
przedchrześcijańskich starożytnych Greków: "Nikomu, nawet na żądanie, nie
dam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie
dam nigdy niewieście środka poronnego." jest to fragment tzw.
"Przysięgi Hipokratesa". Ojciec medycyny czyli właśnie Hipokrates
z Kos, żył na przełomie V i IV wieków p.n.e. czyli przed Arystotelesem,
więc nawet nie mógł skorzystać z jego dorobku w odniesieniu do prawa
naturalnego... Zakaz podania środka poronnego kobiecie brzemiennej jak też zakaz
dobicia śmiertelnie chorego pacjenta pojawiły się więc na gruncie systemu
wartości bliskiego temu, co w naszych czasach bywa nazywane "etyką naturalną"
albo "etyką niezależną". Takie systemy bywają upragnionymi przez tych, którzy
chcieliby zademonstrować, że nie potrzeba im żadnego nadprzyrodzonego
Objawienia, aby wiedzieć, co jest dobre, a co – złe (por.: "Księgę
Rodzaju" 3:5). O ironio: dzisiaj jednak zakaz aborcji jak też zakaz
eutanazji bywa zwalczany w imię "świeckości" prawa państwowego! Owe zakazy
bywają też zwalczane w imię "Europy" – podczas, gdy o ile "Europa" ma być nie
tylko zwykłą nazwą, ale ma posiadać wydźwięk aksjologiczny, powinna mieścić w
sobie także m. in. te zakazy! Europa będąca ostoją "cywilizacji śmierci" to nie
jest Europa!! Dopiero po setkach lat spotkanie świata helleńskiego ze
światem "Biblii" (z mozaizmem a potem z chrystianizmem) sprawiło,
że to, do czego najwybitniejsi spośród pogan doszli wysiłkiem własnych umysłów,
okazało się posiadać sankcję nadprzyrodzoną w postaci przykazania "NIE
ZABIJAJ!". Ci, którzy chcieliby w "majestacie prawa" kwestionować te
podwaliny naszej europejskiej kultury, stawiają siebie nie tylko
przeciwko Dekalogowi, przeciwko religii objawionej, ale cofają Europę do
barbarzyństwa jeszcze dawniejszego niż to, któremu stawiali czoła apostołowie
Jezusa Chrystusa. Kto zaś powiada, że "Europa" to swoboda dla aborcji i dla
eutanazji, ten – poza wszystkim – po prostu nie wie, co mówi!